piątek, 5 maja 2017

SotM

   Był taki moment, że w światku WH40k modne stało się posługiwanie się fluffem. Nie do tworzenia rozpisek oczywiście: tu hardkorowi klimaciarze zawsze byli i będą wąską niszą.

   Fluff używany był wtedy do robienia literatury. Jakkolwiek pompatycznie by to nie brzmiało.

   Na Gloria Victis zgrało się kilku ludzi z prozotwórczym potencjałem w głowach i zapałem w sercach. Emeryt, Xzanu, czy Fireant, by wymienić tylko kilku z nich: udało im się stworzyć funkcjonującą kilka lat inicjatywę: Story of the Month, cykliczny, comiesięczny konkurs na fanfika z zadanym wcześniej tematem. Oczywiście trochę kłamię, bo przecież prapoczątek SotM miał miejsce o jeden portal od Ultramaru, na martwym już niestety blogu Amdora, ale... to na GV ta impreza rozwinęła skrzydła, łącznie z wydawaniem papierowych wersji wybranych, najlepszych opowiadań.

   Dziś SotM jest już truchłem podobnym do Imperatora Ludzkości (z forum GV w charakterze Złotego Tronu), ale do dziś mam do niego sentyment. Postanowiłem sobie, że co jakiś czas publikować będę moje tam wkłady, z drobnymi komentarzami odautorskimi.

   Polecę zgodnie z chronologią. Pierwszy raz akces do SotM zgłosiłem 4 sierpnia 2012 roku, gdy rozgrywana była edycja siódma: Psionik. Miałem w głowie jedną scenę: ojciec nie mogący poradzić sobie z przerażającą prawdą, dotyczącą jego córki. Nie będąc pewny, czy to wyjdzie, postanowiłem ubrać ją w emocje i przelać na metaforyczny papier. Efektem jest Parcere subiectis.

  Drzwi otworzyły się i do izby wszedł Karl, jak zwykle pochylając się pod niską framugą. W ręku trzymał siekierę. Sani zacisnęła dłoń na łyżce, mocno, chropawy metal wbił jej się w skórę. Przez plecy przeszedł jej dreszcz. Na szerokiej twarzy jej męża rysował się charakterystyczny dla niego grymas determinacji. Oślego uporu, jak wolała określać to Sani.
  Karl podszedł bez słowa do masywnego, drewnianego stołu w kącie i sięgnął po garniec z mlekiem, opierając siekierę o ścianę. Sani rozpoznała ją natychmiast. Tego narzędzia jej mąż nie używał w gospodarstwie, było spadkiem po ojcu Karla który kupił je kiedyś od jakiegoś kupca w Heraklei. Piękne, szerokie ostrze ozdobione było słowem - zaklęciem w wysokim gotyku: "Parcere subiectis". Sani ta siekiera zawsze przypominała bardziej broń, niż zwykłe narzędzie.
  Karl przelał trochę mleka do metalowej kwaterki i wypił jednym haustem. W Sani narastał strach. Miał podkrążone oczy, dwie wielkie plamy cienia zaległe w jego głębokich oczodołach. Siatka zmarszczek na czole złamana była w grymasie ponurej determinacji. Cała twarz Karla poorana była tymi splątanymi rysami, Sani nazywała je swoim dorzeczem co zawsze go bawiło.
  Dziś nie było to jej dorzecze.
 - Co ty robisz, Karl - spytała, widząc że znowu sięga po tę przeklętą siekierę. Głos pętał jej strach. - Odłóż to... Odłóż to zaraz! Proszę, Karl, proszę, odłóż to...
 - Nie.
  To nie był głos JEJ Karla, głos tubalny i głośny. Teraz głos jej ukochanego był cichy, jakby stłumiony. Głos, którego nie znała.
 - Karl, nie możesz, nie chcesz tego zrobić, nie możesz, da się coś z tym zrobić, naprawić, wyleczyć, kapłan Rory na pewno pomoże no i są te Czarne Statki, Karl, łaska Imperatora...
 - NIE!
  Z oczu Karla popłynęły dwie łzy. To przestraszyło ją jeszcze bardziej.
 - Łaska Imperatora - warknął Karl. - Imperator... Wiesz na czym polega jego łaska? Nie dasz żyć czarownicy, oto przejaw jego miłosierdzia! Ten twój wspaniały, pobożny Rory bez mrugnięcia okiem wezwałby do budowania szafotu. Nie mamy wyjścia, rozumiesz Sani? Absolutnie żadnej drogi wyjścia! Czarne Statki? Widziałaś kiedyś jakiś? Jeśli nawet istnieją, to omijają Nouveau Beziers szerokim łukiem, o ile w ogóle zdają sobie sprawę z istnienia tej kupy kamienia i łajna!
 - Błagam...
 - Nie dasz żyć czarownicy, zapomniałaś?
 - To twoja córka, Karl!
  Przez chwilę, krótką i błogosławioną chwilę Karl Trogan się zawahał. Przez chwilę.
 - Wyjdź lepiej z domu, Sani. Dziecko nawet tego nie poczuje. Wyjdź.
 - Ona ma na imię Tais. Nie zrobisz tego.
  Wstała i zablokowała drzwi do izby, w której spała jej córka. Ich córka.
  Karl podszedł powoli z opuszczoną głową. Skrzypienie desek podłogi uginających się pod jego ciężarem tworzyło dziwny kontrapunkt dla łkania jego żony.
 - Wyjdź. To musi być zrobione.
 - Nie, Karl opamiętaj się, to...
  Sani skupiła swą uwagę na jego prawej dłoni, dłoni z siekierą. Uderzenie lewej pięści całkowicie ją zaskoczyło, jej głowa odskoczyła i uderzyła we framugę drzwi. Sanella Trogan osunęła się na ziemię. Karl na chwilę mocno zacisnął oczy i jęknął. Otworzył drzwi.
  Troganowie nie byli bogaci, ale Tais była dzieckiem na które czekali aż dziesięć lat, więc przy urządzaniu jej pokoju nie szczędzili środków. Drewniane regały które Karl wykonał własnoręcznie uginały się pod ciężarem jej ubranek, zabawek, pieluszek i lekarstw. Pod oknem stała oparta o ścianę pomalowana na czerwono metalowa wanienka. Osobna szafka wypełniona była albumami z setkami zdjęć zrobionych małej istotce, którą Karl musiał teraz zabić.
  Tais spała w kołysce, kolejnym dziele jego rąk. Jej okrągłą buzię półrocznego niemowlaka wieńczyła niesforna burza kasztanowych włosów, zupełnie takich samych jak u matki. Leżała na boku, z paluszkami w buzi co pomagało jej w zasypianiu. Nad kołyską krążył leniwą orbitą drewniany konik na kółkach. Obecnie Tais potrafiła robić to nawet przez sen. To właśnie pozbawiło Karla ostatnich wątpliwości. A raczej: wątpliwości te odsunęło na bok, bo one nadal krzyczały mu z tyłu głowy przerażonym chórem. Ścisnął mocniej siekierę i zbliżył się do dziecka. Do wiedźmy. Do córki.
  Nie potrafił zapomnieć, co do niej czuł. Tais po urodzeniu wypełniła mu świat, stała się światem. Zawsze izolował się od ludzi, zamieszkał na farmie oddalonej o 15 kilometrów od najbliższego miasteczka, ale dopiero po narodzinach Tais poczuł, że może zupełnie się od nich odciąć, że obecność żony i córki tworzą mu samowystarczalne uniwersum napędzane miłością.
  Uniwersum, które rozpadło się miesiąc temu, gdy wokół Tais zaczęły lewitować przedmioty.
  Karlem szarpnął spazm szlochu. Zacisnął jeszcze mocniej pięść na stylisku siekiery, aż zabolało i zdołał się opanować. Spojrzał z nagłą nienawiścią na przybity do łóżeczka obrazek Imperatora walczącego ze smokiem. Sani uważała, że ochroni to córkę przed złem. Zdarł go i rzucił na podłogę. Teraz.
 - NIEEEEEEEE!
  Nie usłyszał jej wcześniej. Umazana krwią Sani wbiegła do pokoju z pałką w rękach, pałką znad drzwi wejściowych o której Karl zapomniał. Teraz był tak zaskoczony, że nie zdążył się uchylić przed ciosem, który spadł mu na bark i szyję. Trogan stęknął, zachwiał się i upadł na kolana, uderzając przy okazji kołyskę. Tais obudziła się i momentalnie zaczęła płakać, lewitujący konik zauważalnie przyspieszył. Karl spróbował wstać osłaniając głowę lewą ręką, ale drugi cios żony przebił się przez tę gardę, pałka ześlizgnęła się po jego dłoni i uderzyła go w skroń. Świat zakołysał się i Karl przewrócił się, instynktownie zwijając się w pozycję płodową.
  Tais już nie płakała, teraz wrzeszczała w spazmach rozpaczy. Pokój wypełniać zaczęły wirujące przedmioty porwane w nienaturalnym tańcu przez jej psychiczną siłę.
 - NIE ZABIJEEEEEEEEEEEESZ!
  Próbował doczołgać się do drzwi, ale kolejne uderzenia pałki momentalnie wybiły mu z głowy ten pomysł, niemal dosłownie. Szybko tracił siły, twarz zalaną miał krwią. Nie widział swojej siekiery, upuścił ją przy drugim upadku. Sani biła go z siłą, której u niej nie podejrzewał, siłą wynikłą z kompletnej histerii. Pokój wypełniało tornado mknących w różne kierunki przedmiotów. W powietrze wzleciała nawet wanienka. Karl ukrył głowę w ramionach.
  Ciosy pałki się urwały a Sani przestała krzyczeć. Do zamroczonego Trogana doszło to dopiero po kilkunastu sekundach. Otworzył oczy.
  Nie od razu zobaczył, co stało się z żoną, przed oczami latały mu bowiem brunatne cienie, poza tym jego przytępioną uwagę odwracały latające ciągle po pokoju zabawki Tais. Sani leżała pod drzwiami z jego siekierą wbitą w klatkę piersiową. Stylisko ciągle drgało, poruszane niewidzialnymi sznurkami przez pierwotny strach dziecka płaczącego w kołysce.
  Karl podniósł się chwiejnie i wziął Tais na ręce.
  Córka uspokoiła się w jego ramionach już po minucie. Zawsze to robiła. Zasmarkana i załzawiona uśmiechnęła się nawet do ojca, po czym zasnęła. Nie obudził jej nawet grad spadających na podłogę zabawek. Karl spojrzał jeszcze raz na zwłoki żony.
  Tais była tak delikatna, że mógłby ją zabić samymi rękami. Położył ją jednak z powrotem, tak ostrożnie jak tylko potrafił. Wyszedł z pokoju biorąc po drodze siekierę.
 
Poduszka Tais podniosła się i zaczęła wirować.


   Cóż, efekty przeszły moje oczekiwania. Tamta edycja miała moim zdaniem dwa lepsze opowiadania: Ósmy i Czas rozliczenia , ale w głosowaniu wygrał jednak Karl Trogan. Słusznie zarzucano mojemu tekstowi to, że jest on słabo zakotwiczony w lore WH40k: przecież tam czterdziestkowy jest jedynie sztafaż nazewniczy. Ale jednak czułem w środku, że ta ponura historia jakoś pasuje do grimdarku. Najwyraźniej inni podzielili to zdanie.

   BTW, opowiadanie miało mieć drugą, dłuższą część. Nazywać miała się Debellare superbos i dotyczyć miała dorosłej już Tais, która mierzy się ze swym psionicznym potencjałem. Nie ma już jednak SotM, więc i motywacja uleciała...

   BTW2: najważniejsze: Parcere subiectis zmieściło się w pierwszej wydrukowanej antologii fanfików spod znaku SotM :) Jeden z lepszych momentów mojego życia :)

2 komentarze:

  1. Świetna historia. Ja nie mam daru pisania ale lubię czytać takie różne opowiadania. No a sukces tego Twojego powinien nakręcić Cię do dalszego pisania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nakręcił :) napisalem potem chyba jeszcze 5-6 następnych, jedno z nich też wygrało swoją edycję :) sukcesywnie będę je co jakiś czas przypominał :)

      Usuń