Palladion przywitał ich skąpym deszczem.
Czterysta lat temu powierzchnia planety zbombardowana została torpedami termicznymi i dopiero od niedawna jej atmosfera zaczęła dochodzić do względnej równowagi. Deszcz padał tu obecnie właściwie niemal ciągle, zmieniając jedynie swą intensywność. Woda spływała na potępioną planetę, powoli wypełniając wyschłe niecki dawnych jezior i mórz. Jedynie zielone plamy porostów sugerowały, że istniało tu kiedyś rozwinięte życie. Rany zadane przez holokaust sprzed czterech stuleci dopiero zaczynały się zabliźniać.
Już dwa dni wcześniej serwoczaszki określiły miejsce niewidzianej tu od tak dawna ludzkiej aktywności, miejsce które zresztą w ogóle Uldora nie zaskoczyło: kompleks Katedry Gniewu. W ostatnich dziesięcioleciach przed nadejściem Inkwizycji i jej ognistej pomsty, Katedra była najważniejszym ośrodkiem tutejszego heretyckiego kultu. W cieniu jej strzelistych iglic narodził się i dojrzał bluźnierczy ruch którego akolici obalili i zamordowali miejscowego gubernatora, przejęli władzę nad planetą i ośmielili się rzucić wyzwanie Imperium. Pod archiwoltami jej portali Czerwoni Apostołowie wyrywali serca ofiarom, by następnie w obscenicznie sprofanowanej procesji zanieść je na ołtarz Świętego Niszczyciela. Taka przeszłość musiała tu zwabić heretyków z Vallandoru.
"Centaur" wyrzucił siły Inkwizytora u podnóża płaskiego, kamienistego płaskowyżu na którym znajdowały się zabudowania katedralne. Od celu dzieliły ich tu dwa kilometry usiane zerodowanymi ruinami miasta Tars, starej stolicy tej nieszczęsnej planety. Stali w cieniu powykręcanych resztek dużej, metalowej konstrukcji będącej niegdyś halą widowiskową lub sportową. Tars był oazą zwodniczej konsumpcji, upostaciowionym snem o spełniania pragnień. Wszędzie tu otaczały ich zgruchotane owoce tej przerażającej wizji: wypalone stadiony, skorodowane znaki reklamowe, puste skorupy sal tanecznych i hal targowych. Uldor poczuł cień mściwej satysfakcji na myśl o tym, jaki koniec spotkał tych niewolników własnej słabości.
- ...Drużyna C przeczesze tereny parkowe, idąc w drugim kwadrancie drużyny A. Odległość między wami nie może przekroczyć stu metrów. Co trzysta metrów cała awangarda zalega na pozycjach obronnych do momentu nawiązania kontaktu wzrokowego z drużyną dowodzenia...
Rom Garnen wydawał te polecenia trzem dowódcom pozostałych drużyn. Jego głęboki, basowy tembr głosu w naturalny sposób wymuszał posłuszeństwo. Ravas Soldan, nominalny dowódca plutonu kucał na uboczu czyszcząc machinalnie swój pistolet, osłaniany przed deszczem przez adiutanta z parasolem. Nikt nie zwracał na niego uwagi.
- Zauważyłeś? - spytała Vexile podchodząc do inkwizytora. Deszcz przykleił jej rzadkie włosy do czoła, co w jakiś sposób dodawało jej twarzy przerażającego wyglądu. - Zjem twój paskudny kapelusz, jeśli ten ogryn nie był kiedyś gwardzistą. Za łatwo wchodzi w procedury bojowe jak na łajzę z Sił Samoobrony.
- Zauważyłem. Podobnie jak to, że jest za młody jak na weterana.
Hyde zagryzła wargę kręcąc delikatnie głową.
- Mamy więc nowego klienta?
- Czas pokaże - odpowiedział Uldor. - Czas pokaże. I okaż wreszcie szacunek mojemu nakryciu głowy.
- Okazałabym, gdybyś dał mi choć najmniejszą szansę. Myjąc go na przykład.
Narada sierżantów skończyła się i Garnen odwrócił się w stronę Soldana. Kapitan skrzywił się nieznacznie, podniósł się i schował pistolet do kabury.
- Możecie ruszać, akceptuję te ustalenia - powiedział znudzonym tonem. - Zróbmy co trzeba i wynieśmy się stąd.
- Tym fircykiem też chętnie bym się zajęła, szefie - szepnęła Vexile wywołując uśmiech inkwizytora. Drapieżny uśmiech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz