piątek, 28 marca 2014

Fallen Angels

W ostatnich dniach skończyłem dwie równolegle czytane książki spod znaku BL, uraczę Was więc moimi związanymi z nimi refleksjami. W dzisiejszym wpisie zajmę się słabszą z nich, by późniejszy deser był odpowiednio dobry.

Nie znaczy to, że Fallen Angels Mike`a Lee to książka słaba. Piszę to z pewnym zaskoczeniem, bo przecież Mike Lee był dla mnie największym rozczarowaniem antologii Tales of Heresy, gdzie jego wynurzenia dotyczące Space Wolves naprawdę mocno odstawały in minus od średniej tomiku. Tutaj jest co najmniej poprawnie, a ocena końcowa byłaby może nawet lepsza, gdyby nie to, że równolegle z książką o upadłych aniołach czytałem też ten drugi wzmiankowany przeze mnie wcześniej tytuł, który jest prawdziwym dynamitem (a który pozwolę sobie na razie zatrzymać w tajemnicy aż do kolejnego wpisu).

Książka jest naturalną kontynuacją Descent of Angels Mitchella Scanlona, czyli tytułu numer 6 w cyklu dotyczącym horusowej herezji. Zmiana autora nie powinna być szczególnym zaskoczeniem, to już niejako znak firmowy HH, że wątki bohaterów trzydziestego tysiąclecia niczym w sztafecie przekazywane są w kolejne pisarskie ręce. Wydani w 2009 roku Fallen Angels wpisują się w tę tradycję. Lee przejął więc prowadzenie historii dwóch najważniejszych bohaterów Zstąpienia Aniołów, czyli kronikarza/bibliotekarza Zahariela oraz redemptora (nie wiem, choinka, jak to oficjalnie przetłumaczono) Nemiela. Dawni przyjaciele po wydarzeniach na Sarosh zostali rozdzieleni i nawet chyba nie za bardzo im siebie nawzajem brakuje (Nemiel przez całą książkę Zaharielowi poświęcił jeden akapit wypełniony wątpliwą nostalgią). Redemptor znalazł się w najbliższym otoczeniu Prymarchy Jonsona i wraz z nim reaguje na początek Herezji (bo podobnie jak w wielu poprzednich tomach HH i tutaj na początku dochodzi do cofnięcia fabularnego zegara w okolice rzezi na Istvaanie III); z kolei Zahariel u boku odtrąconego Luthera zajmuje się tłumieniem rebelii, która w tym samym czasie zadaje siłom imperialnym na Calibanie coraz większe straty.

Książka zaczyna się mocnym akcentem. Powrót odrzuconych przez Lwa Astartes na Caliban budzi naprawdę spore wrażenie i Lee bardzo sobie tym emocjonalnym wstępem u mnie zaplusował. Potem niestety jest gorzej. Autor prowadzi wątki Zahariela i Nemiela naprzemiennie, co przez jakiś czas budziło moje znużenie: na Diamat i na Calibanie trwa wymiana ołowianych argumentów, przez co obie kampanie zlewają się nieco w nieco niestrawną dla mnie papkę. Moje obawy związane z osobą autora rosły i rosły. Na szczęście, w książce nie przemawiają jedynie boltery. W połowie lektury wątek Calibanu zaczyna się rozbudowywać i zdecydowanie przytłaczać zmagania Nemiela z ludźmi Horusa. HH jest cyklem o upadkach... i nie zawsze robione jest to z głową (Galaxy in Flames!), ale w przypadku Upadłych Aniołów motyw zdrady rozegrany został inteligentnie i zajmująco. To sprawia, że Fallen Angels jest zdecydowanie porządną lekturą z kilkoma przejrzystymi, acz przyjemnymi zwrotami akcji (końcowy twist w wątku Nemiela jest filmowy że aż strach!).
Ocena szkolna: 4-


Cóż, to jednak jedynie przygrywka. Następnym razem zrecenzuję książkę, przy której wszystkie inne przeczytane przeze mnie tytuły BL bledną i umierają. Boleśnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz