Nie znaczy to, że Fallen Angels Mike`a Lee to książka słaba. Piszę to z pewnym zaskoczeniem, bo przecież Mike Lee był dla mnie największym rozczarowaniem antologii Tales of Heresy, gdzie jego wynurzenia dotyczące Space Wolves naprawdę mocno odstawały in minus od średniej tomiku. Tutaj jest co najmniej poprawnie, a ocena końcowa byłaby może nawet lepsza, gdyby nie to, że równolegle z książką o upadłych aniołach czytałem też ten drugi wzmiankowany przeze mnie wcześniej tytuł, który jest prawdziwym dynamitem (a który pozwolę sobie na razie zatrzymać w tajemnicy aż do kolejnego wpisu).

Książka zaczyna się mocnym akcentem. Powrót odrzuconych przez Lwa Astartes na Caliban budzi naprawdę spore wrażenie i Lee bardzo sobie tym emocjonalnym wstępem u mnie zaplusował. Potem niestety jest gorzej. Autor prowadzi wątki Zahariela i Nemiela naprzemiennie, co przez jakiś czas budziło moje znużenie: na Diamat i na Calibanie trwa wymiana ołowianych argumentów, przez co obie kampanie zlewają się nieco w nieco niestrawną dla mnie papkę. Moje obawy związane z osobą autora rosły i rosły. Na szczęście, w książce nie przemawiają jedynie boltery. W połowie lektury wątek Calibanu zaczyna się rozbudowywać i zdecydowanie przytłaczać zmagania Nemiela z ludźmi Horusa. HH jest cyklem o upadkach... i nie zawsze robione jest to z głową (Galaxy in Flames!), ale w przypadku Upadłych Aniołów motyw zdrady rozegrany został inteligentnie i zajmująco. To sprawia, że Fallen Angels jest zdecydowanie porządną lekturą z kilkoma przejrzystymi, acz przyjemnymi zwrotami akcji (końcowy twist w wątku Nemiela jest filmowy że aż strach!).
Ocena szkolna: 4-
Cóż, to jednak jedynie przygrywka. Następnym razem zrecenzuję książkę, przy której wszystkie inne przeczytane przeze mnie tytuły BL bledną i umierają. Boleśnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz