sobota, 26 sierpnia 2017

Rycerze

     Było tak.

     Łzy Ishy wycofywały się już z nieszczęsnej planety Urartu, gdy nadleciały Kruki. Eldarzy zrobili tu już prawie wszystko, co chcieli zrobić. Sanktuarium Khorna było zniszczone. Czarnoksiężnik zabity. Pozbawione dowództwa Szkarłatne Kohorty pogrążone w bratobójczych walkach. Potencjał przemysłowy unicestwiony. Astroporty w płomieniach. Pajęczy Zwój z koordynantami portalów Drogi przejęty i zabezpieczony. Faeril Adhesaan, autarcha Łez, był zadowolony. Uznając, że nie można dłużej już czekać, zarządził ewakuację.

     Jak już wspomniałem, wtedy właśnie nadleciały Kruki. Krwawe Kruki.

     Z sojusznikami z rodu Terryn.

     Pierwsze ciosy Astartes spadły na Szkarłatne Kohorty, autarcha wiedział jednak, że siłom Ulthwe nie zostało już dużo czasu. Eldarzy nie przewidują takich rzeczy. Oni o nich wiedzą. Mon-keigh musiały być odciągnięte od miejsca translacji do Pajęczej Drogi, bo ich jednostki uderzeniowe znajdowały się zdecydowanie zbyt blisko. By odciągnąć ludzi od portalu, autarcha wysłał im na spotkanie naprawdę dużą przynętę.


***

     Bitwa na 1000 punktów, Aeldari kontra Space Marines wspierani przez imperialnego Rycerza. Bitwa olbrzymów, bo z mojej strony wyszedł Wraithknight :)

     Jak widać, Julek wystawił przeciw mnie dwie drużyny tacticali podzielone na dwa pięcioosobowe składy. Prócz tego Knight oraz Librarian w terminatorce, który na polu bitwy pojawił się w pierwszej turze z deep striku. Ja z kolei postanowiłem za wszelką cenę wystawić się w batalionie... i udało się. Niestety, w związku z tym wszyscy moi Avengerzy i Guardiani byli absolutnie goli. I średnio weseli.
     Misja Big Guns Never Tire. Rozstawienie Dawn of War. Imperium uderzyło pierwsze.

***

     Toril wiedział, że umrze i przestało go to już obchodzić.
     Z jego drużyny Mścicieli żył już tylko on i Bras, dwa granatowe cienie na ścianie baszty w ruinach Ut Szar. Ogień mon-keigh z pobliskiego wzgórza zabił pozostałych i niedługo już zabije ich.
     To nic. Mon-keigh ginęli również. 
     - Kolejna małpa nie żyje - krzyknął Bras wychylając się za róg wieży. - Khaine!
     Bras był młody i agresywny i Toril często myślał, że powinien wybrać świątynię Skorpiona na swej Drodze Wojownika. Ta agresja była dobra, ukierunkowana przez świątynię Asuryana dawała pewność i determinację, obie dalekie od zdradliwych podszeptów Niewysłowionego. Teraz jednak zamykały mu oczy na prawdę. A prawda była taka, że nie mieli już szans. Nie po tym, jak pod ogniem kroczącego ku nim monstrum oraz zwykłych mon-keigh obleczonych w czerwone pancerze legł Prorok. Obecnie kupowali jedynie czas reszcie uciekającej z Urartu armii.
     Ziemia zadrżała pod stopami biegnącego Upiornego Rycerza, szarżującego na stalowego lewiatana Imperium. Ziemia zadrżała, ale dreszcz który przeszedł Torila nie wynikał tylko z jej drgań.

***


     Bitwa skończyła się oczywiście moją klęską, jak zawsze w 2017 roku :) Jak widać na powyższej mapce, ja starałem się raczej bronić przy znacznikach, a Julek agresywnie dążył do zwary. Do takowej doszło na przełomie 2 i 3 tury... i było to starcie niemal tytaniczne. Dwie szarże Knighta i dwie Wraithknighta, efekt darmowego fall backu przyniosły nam furę emocji i funu. Ostatecznie z tego tytanicznego (niemal) starcia zwycięsko wyszedł Wraithknight, powalając swego imperialnego rywala mając zaledwie 4 woundy w zapasie. Za mało... Mój rycerz zdążył jeszcze zadeptać librariana przeciwnika, gdy ostatnią ranę (3 wcześniej odebrała mu melta bomba) zabrał mu... bolter jednego z Astartes koczujących przy stawku na lewej flance.

***

     Nie zauważył śmierci Brasa. Po prostu kątem oka zobaczył jakąś czerwoną plamę na ścianie tuż obok niego i już wiedział. Nie obejrzał się nawet. Młodzieńczy entuzjazm tego aeldari wyciekł wraz z jego płynem mózgowym na szare, zerodowane kamienie baszty Ut Szar, karmazynowa inskrypcja w tajemnym, nieznanym języku. Chwilę wcześniej na ziemię runął Upiorny Rycerz i Toril przysiągłby, że w jego końcowym jęku słychać było ulgę. Małpy w czerwonych pancerzach były wszędzie. Znikąd nie dobiegały go już strzały.
     Grupa mon-keigh zaszła go od tyłu. Szli w swoich prymitywnych, grubo ciosanych pancerzach z bronią, która samym swoim kształtem krzyczała swą brutalnością. Szumiał wiatr, gnany wznieconymi przez wojnę pożarami.
 - Poddaj się, lub giń - warknął gardłowo, zwierzęco jeden z napastników.
     Toril za miesiąc miał zejść z Drogi Wojownika. Chciał tego i się tego bał. Dziś nie było już strachu. Tylko wiatr.
     Podniósł katapultę i zamknął oczy.
     Tylko wiatr.

***



     Przegrałem jak sądzę z kilku powodów. Po pierwsze: za wszelką cenę chciałem mieć batalion i +3 do command pointów... no i miałem, tyle że w przeciwieństwie do Julka, u którego każdy oddział coś znaczył, u mnie cokolwiek znaczyli jedynie psionicy i Wraithknight. Najbardziej fatalnie wyglądało to u Guardianów, którzy byli pozbawieni swojego działka i w związku z tym ich broń strzelecka miała 12 cali zasięgu... 
     Po drugie: fatalnym błędem było obsadzenie mojej lewej flanki pojedynczą piątką Avengerów. No chciałem kontrolować znacznik, ale... w starciu z Astartes nie mieli wielkich szans, tym bardziej, że to oni startowali w tej bitwie pierwsi. Tym samym trochę za darmo straciłem 1/3 troopsów.
     Po trzecie: niepotrzebnie szarżowałem na Knighta. Pół biedy, że od czasu do czasu oberwałem z overwatcha. Najgorsze było jednak to, że nie zdawałem sobie sprawy z absurdalnej wartości bojowej w melee właśnie tego julkowego Wardena. Jego łapa bije z siłą 16 i zadaje D6 obrażeń. Gdy raz dwa takie ciosy przedarły się przez moją obronę, to zainkasowałem tuzin ran i nagle mój Wraithknight znalazł się na krawędzi przeżycia (a wcześniej absolutnie kontrolował to starcie i zmasakrował Wardena ogniem swego SunCannona.
     Tak czy inaczej, było wspaniale :)

2 komentarze:

  1. Zdjęcie ze strzałkami - najlepszy punkt tego raportu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz nie wiem, uśmiechnąc się czy ciężko obrazić ;)

      Usuń