piątek, 1 września 2017

Tau po raz trzeci

     Jedna z dwóch bitew, które miały miejsce na 147. warsztatach bitewnych (taka lokalna chodzieska inicjatywa), ta, w której byłem aktywnym graczem. Bitwa z Drzewcem :) Wieloletnia bratnia saga znalazła wczoraj swą kolejną kontynuację.

     Starcie obliczone było na 1500 punktów. Po ostatnich dramatycznych doświadczenia z moją piechotą, tym razem postanowiłem zaeksperymentować i w ogóle z niej zrezygnować. W efekcie powstała następująca rozpiska:

Spearhead Detachment

Farseer (Singing Spear)

5 Fire Dragons

3 Dark Reapers

Falcon (wyrzutnia rakiet, Shuriken Cannon, targeting matrix)

Falcon (Bright Lance, targeting matrix)

Wraithlord (Bright Lance)

Super-heavy Auxiliary Detachment

Wraithknight (Suncannon, Scatter Laser, Starcannon)

     Założenie: KAŻDA moja jednostka ma mieć zdolność zrobienia krzywdy tym wszystkim suitom. Poza tym, dwa Falcony ze względu na swą przestrzeń transportową miały pomóc Dragonom i ich żałosnym zasięgom dotarcie do wroga (i ewentualnie Reaperom również, choć akurat oni rażą na budzące szacunek 48 cali).

Drzewiec przeciwstawił mi również dwa detaczmenty.

Patrol Detachment

Commander (2 drony)

Commander (2 drony)

Riptide

5 Fire Warriors

5 Fire Warriors

Hammerhead

Super-heavy Auxiliary Detachment

Stormsurge


     Rozstawienie: Dawn of War. Scenariusz: Secure and Control (dwa znaczniki, po jednym w każdej ze stref rozstawienia).






     Całość moich sił skupiła się na prawym skrzydle, między kamiennym obeliskiem a ruinami, gdzie leżał też jeden z dwóch znaczników. Drzewiec rozmieścił niebieskoskórych bardziej równomiernie, od ruin na moim lewym skrzydle (tam był drugi znacznik) do wzgórza naprzeciw ruin zajmowanych przez Ulthwe. Tam też pojawiły się najgroźniejsze jednostki Tau: Riptide i debiutujący na polu walki Stormsurge.

     Początek był dla mnie dramatyczny. Miałem zaczynać, ale Drzewiec użył swojej ZŁOTEJ KOSTKI i wyrzucił 6. Przejęcie inicjatywy. Byłem tak załamany, że mignęła mi myśl o natychmiastowej kapitulacji. Tau w typowej dla siebie postawie stand&shoot. Nawała ogniowa która trwała, trwała i trwała...

     Moi żołnierze wyglądali trochę jak bramkarze ostrzeliwani laserami przez kibiców-idiotów. Sześć markerów co rundę. Potem salwy bogatego arsenału Drzewca. W pierwszej rundzie jego siły zachowywały się trochę jak piechota liniowa z XVIII wieku: stały i strzelały (poza delikatnymi ruchami Commanderów, którzy nie mieli pola widzenia). Efekty: zraniony Wraithlord (chyba 2 woundy), Wraithknight (też 2), jeden z Falconów (1 wound) i wybity do nogi oddział Dark Reaperów, którzy nie zdołali dzięki temu zrobić w tej bitwie absolutnie nic (poza ściągnięciem na siebie ognia, co w sumie też powinienem docenić).

     Szczerze mówiąc, doznawałem już cięższych strat po takich kanonadach.



     Eldarzy rzecz jasna preferują wojnę manewrową. Dragoni załadowali się w związku z tym do Falcona "z rakietami" i pomknęli ku ruinom eldarskim. Falcon "z lancą" ruszył ku skrajnej prawej flance i ustawił się przy wieży. Farseer wszedł do ruin, obok niego stanął Wraithknight. Wraithlord jako jedyny nie poruszył się wcale, kryjąc się pod coverem danym przez obelisk. W fazie psioniki zdecydowałem, co będę robił w fazie strzelania: rzuciłem Doom na Riptida (i Guide na Rycerza). Tak, Riptide musiał umrzeć.


     W mojej pierwszej turze strzeleckiej wypaliłem do niego ze wszystkiego co miałem. Riptide DOWN!

     Druga tura. Drzewiec nieco załamany, aczkolwiek nadal najpotężniejszy zawodnik w kolorach Ta`un nadal przecież stał. Stormsurge... Ogień poddanych eterali skoncentrował się tym razem przede wszystkim na Falconie "z rakietami" (czyli tym transportującym Dragonów) oraz Wraithknighcie. Rycerz ustał stosunkowo nietknięty, natomiast potężnie poturbowany został Falcon: sześć ran i realne zagrożenie zniszczeniem. Fire Warriorzy ukryci w północnych ruinach skaleczyli też Wraithlorda, który stał już jedynie na bodaj 5 ranach... Tym niemniej: żadna jednostka mi nie spadła!


     Ponieważ Falcon transportowy był mocno pokiereszowany nie ryzykowałem już dalszej podwózki. Dragoni w drugiej turze wyskoczyli i znaleźli się w upragnionych 12 calach od Stormsurga. Uwielbiam zapach melty o poranku... 10 ran wypłaconych gigantowi mocno podkopało morale Drzewca. Kolejne ciosy zadane przez Wraithknighta, Wraithlorda i Falcony ostatecznie powaliły kolosa. Stormsurge DOWN!

     Trzecia tura. Siły Tau opanował duch banzai. Dwaj Commanderzy rozpoczęli marsz ku załamującemu się prawemu skrzydłu. Ofiarami ich ostrzału padli Dragoni (swoje trzy grosze dorzucili jeszcze Fire Warriorzy), wybici do nogi przez ostrzał. Tyle, że to był koniec moich strat... Kombinacja słabych rzutów Drzewca i dobrych moich sprawiła, że to były jedyne eldarskie ofiary tej tury.

     W mojej trzeciej turze Falcon "z lancą" dokonał głębokiego zagonu na tyły Tau, wchodząc w ich strefę rozstawienia i prując ogniem do Fire Warriorów na kamiennym wzgórzu (którzy okazali się być zaskakująco odporni, bo dwóch przetrwało tę rundę). Poobijany Falcon "z rakietami" wycofał się kontrolować znacznik. Dwóch maszerujących ku mnie Commanderów Tau spotkało się z kontrreakcją Wraithknighta i Wraithlorda. Ten pierwszy spalił niestety szarżę (na 4 cale wyrzucił 3...), ten drugi wszedł w walkę wręcz, ale niestety nie zdołał jeszcze powalić przeciwnika, który przeżył z jedną raną.


     Koniec był już bliski. Niezwiązany walką Commander z nieznanych dla mnie przyczyn ograniczył się do strzelania (mógł szarżować i pomóc swemu walczącemu z Wraithlordem koledze). Ostrzał Commandera i Hammerheada mocno poturbował Wraithknighta, który spadł do 13 punktów życia (z 24). Tym niemniej, w walce wręcz drugi z Commanderów uległ wreszcie Wraithlordowi. W mojej rundzie zmasowany ogień zniszczył drugiego Commandera, Hammerheada i resztkę Fire Warriorów na wzgórzu. W tym momencie w armii Tau żył już tylko JEDEN z Fire Warriorów ukrywający się w ruinach na północy....

     Przeżył piątą turę, bo ukrył się tak, że go po prostu nie widziałem. Drzewiec desperacko chciał, by przeżył chociaż on.



     Ale ZŁOTA KOSTKA nie zadziałała po raz drugi. Zamiast wyrzucić 1 lub 2, co skończyłoby grę już po piątej turze, wyrzuciła chyba 3... W efekcie...



     Wynik: 8-1 (slay the warlord, dwa znaczniki, linebreaker - first blood).

     Wnioski? Ogień Tau nie jest już tak straszny, jak niegdyś. Co więcej, te wielkie machiny niebieskoskórych są stosunkowo miękkie (ich Lord of War ma tylko 20 woundów, nie wiem, czy jest inny który ma równie mało). Falcony nie są już tak niezniszczalne jak kiedyś, ale nadal potrafią sporo na siebie przyjąć.


2 komentarze: