Daleka już za mną droga w Herezji Horusa. Dwudziesty czwarty tom cyklu, nie licząc jakichś tam miniaturowych spinoffów... flagowy produkt Black Library to już jakiś fenomen w gamingowej niszy literatury popularnej. A wiem przecież, że do przeczytania jest ciągle drugie tyle tytułów... i one ciągle się tworzą!
I dobrze. Seria ma swoje wzloty i upadki, ale czyta się ją dobrze.
Uwaga: jak to czasem u mnie bywa, na końcu będą spoilery (po ostrzeżeniu).
Tym razem oczekiwałem wzlotu. Po pierwsze, napisał ją autor z absolutnego topu wydawnictwa, czyli Aaron Dembski-Bowden. To najrówniejszy pisarz z tej "stajni", porażka była więc mało prawdopodobna... tym bardziej, że i temat był obiecujący. To kolejny z tomów "wprowadzających do legionu", tym razem bohaterami są Astartes z World Eaters, Pożeraczy Światów. Szczególnie Kharn, bo przecież figurkowy świat Games Workshop od trzech dekad już zna Kharna Betrayera z czterdziestego tysiąclecia; ale również Angron, bo i on, jak się w książce okazuje, naznaczony został piętnem Zdrajcy.
Fabuła osnuta jest wokół Krucjaty Cienia, którą World Eaters i Word Bearers prowadzą przeciw Ultramarowi rok po rozpoczęciu rebelii. W tle mamy konflikt na planecie Calth (ach, "Know No Fear" <3 ), ale pod ciosami armii Angrona i Lorgara jęczą inne światy: szczególnie Armatura, inwazja na którą opowiedziana jest przez Dembski-Bowdena po prostu fascynująco. Autor ma szczególny dar do tworzenia przekonujących bohaterów zarówno z postaci głównych, jak i drugoplanowych (z tych wybija się szczególnie Lotara Sarrin, kapitan dowodząca flagowym statkiem kosmicznym Pożeraczy, czyli Conquerorem). Fascynuje sposób, w jaki skonstruowano tu Angrona, prymarchę XII legionu. Nie jest on postacią sympatyczną, ADB nie zastosował tu numeru znanego choćby z poprzedniego tomu (gdzie Perturabo stał się niemal sympatyczny) - nie, tutaj on jest nadal odrażającym, hiperagresywnym typem brutala, który przy okazji nie grzeszy szczególną inteligencją. I tak jednak jest interesujący. Dembski-Bowden rozwija temat tragizmu tego człowieka, który zaczął kreować kiedyś w nowelce "After De`shea": nadczłowieka złamanego przez warunki, w których dorastał i implanty, których nie można usunąć i które stopniowo degradują w nim człowieczeństwo. Co więcej, zmaga się on też z odrzuceniem: cały czas wraca do nas pytanie, czym Angron by się stał, gdyby nie szokujący brak empatii jego ojca, który po odnalezieniu Czerwonego Anioła pozwolił na wymordowanie przyjaciół z jego powstańczej, niewolniczej armii.
To dobra książka również z tego względu, że dodaje trochę głębi do uniwersum trzydziestego tysiąclecia. Chyba pierwszy raz pojawia się Shadow Crusade; powraca Cabal (i pewna dziewczyna :) ); ginie bardzo ważna dla cyklu postać; słyszymy tu o Godzinie Wilka, totalnej nowości (starciu dwóch legionów wieeeeeeeele lat przed Herezją).
Najważniejszy zarzut: za słabo moim zdaniem rozwinięto tu tytułowego protagonistę. Ja do końca nie wiem jednak, kim jest Kharn. Blednie on nie tylko przy Angronie czy Lorgarze (Dembski-Bowden to naprawdę specjalista od Lorgara, znowu (po "First Hereticu") jego fenomenalny występ), on wygląda nieszczególnie również przy Argel Talu (kolejny znakomity fragment książki) czy wspomnianej już wcześniej Lotarze. Ot, znakomity szermierz który gryzie się tym, że ma fatalnego dowódcę (ale nie potrafi się zdobyć na nielojalność).
I trochę spoilerów.
Największe zaskoczenie fabuły, to cel tej całej Krucjaty Cienia: uratowanie Angrona. Nie wiem do końca, czy Lorgar robi to z braterskiej miłości, czy raczej z obawy, że jego śmierć spowoduje upadek Herezji: tak czy inaczej cała ta rzeź, która przy okazji odetnie Ultramar od reszty Imperium Ruinstormem, jest paliwem dla wyniesienia Angrona do rangi demonicznego księcia, co przy okazji ratuje go przed stopniowym umieraniem zafundowanym mu przez Gwoździe. Gwoździe są zresztą chyba najważniejszym aktorem drugoplanowym "Zdrajcy": to one zmieniły Pożeraczy w coraz brutalniejszych morderców (choć to nie są jeszcze berserkerzy z czterdziestego tysiąclecia: Kharn ma skrupuły przed zabijaniem cywilów!), to komplikacje z nimi sprawiły, że legion zmarginalizował swoich librarianów (których ostateczny koniec widzimy w finale książki).
Godzina Wilka to też niezły dodatek do fluffu. Nieokreślony czas przed Herezją doszło do starcia Gwiezdnych Wilków z Pożeraczami, krwawego starcia. Russ miał zakończyć krwawe ekscesy XII Legionu, skończyło się (jak to zwykle u XII Legionu bywa) krwawą masakrą, z której ostatecznie Wilki się wycofały.
Ciekawie snuty jest tu wątek Erebusa. Po raz pierwszy widzimy tego arcyheretyka w wyraźnej defensywie. Owszem, nadal jest śmiertelnie niebezpieczny: ostatecznie zabija nie byle kogo, bo Argel Tala, poza tym ożywia Cyrene (porwaną później przez... CABAL)... ale narastający rozłam między nim a Lorgarem źle Erebusowi wróży. No i mord na Talu zrobił z Kharna arcywroga kapelana Głoszących Słowo...
Jest tu też występ Guillimana... który nie ma na razie szczęścia do wydarzeń Herezji. Najpierw został zaskoczony w Calth, teraz został niemal zabity przez Angrona w starciu na Nucerii (no, wcześniej poważnie obił Lorgara, tyle na plus).
Ogólnie: 5-
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz