niedziela, 14 września 2014

Genesis

Mała edyta: w międzyczasie zauważyłem tę akcję, więc się pod nią bezczelnie podczepiam tym wpisem :)

W związku ze wzmiankowanym wcześniej przemieszczeniem mojego lokum, światło dzienne po raz pierwszy od lat ujrzały rzeczy, o których niemal już zapomniałem. Niesłusznie.

Już kiedyś pisałem, jak kiedyś Nowa Fantastyka na spółkę z Gotrekiem Gurnissonem zaszczepiła we mnie zainteresowanie fantasy i grami z tym segmentem rynku związanymi. Przez dłuższy czas skutkowało to rzucaniem kostkami w Kryształach Czasu, WFRP i innych systemach RPG i namiętnym czytaniem świętych tekstów zawartych w "Magii i Mieczu"... O grach bitewnych słyszałem raz na rok, gdy MiM zdecydował się im poświęcić trochę wierszówki.

W okolicach 1995 roku (?) MiM zaczął poszerzać swoje kieszonkowe imperium o segmenty spoza fabularnej niszy.  Nawiązano wtedy kontakty ze Szwedami z Target Games, którzy już od dekady rozwijali swoje apokaliptyczne uniwersum spod znaku Mutant Chronicles. Rozpoznanie bojem przeprowadzono na gruncie bezpiecznym i gwarantującym szybki zwrot kosztów: zainwestowano w ccg o nazwie Doom Trooper. Dla rozpoczynającego właśnie studia autora tego tekstu grafiki Paula Bonnera były niczym brama do nieznanego, oszałamiającego ogrodu. S-F ożenione z mieczami, demonami i zombie?!? To tak można?

OMG. Zakochałem się. Gdy jakiś czas potem pojawiło się Warzone, gra bitewna osadzona w tym samym uniwersum, zacząłem wydawać swe pieniądze niczym narkoman na dużym głodzie.

Nie chcę tu dzielić się refleksjami na temat uniwersum czy mechaniki, przynajmniej na razie. Chcę oddać hołd figurkom, które wkręciły mnie w to hobbystyczne bagno. Były grubo ciosane, niezgrabne i czasem karykaturalne... ale i tak kochałem je całym swym czarnym sercem. Oto drobny wybór z mojej sentymentalnej podróży po szeregach Bractwa, świętego przedmurza ludzkości w ogarniętym ciemnością Układzie Słonecznym (malował kumpel, ja wtedy jeszcze bałem się farb):


Rdzeń sił Bractwa, żołnierz piechoty. Zwracam uwagę na przemyślnie wciśniętą kartkę między nogami


Nazwy tego modelu nawet nie pamiętam. Pamiętam, że w walce nigdy mi się nie sprawdzał, ale ponieważ zawsze miałem słabość do zakapturzonych typów, to zawsze go wystawiałem.

No, ten model zestarzał się szczególnie brzydko. Błogosławiona Westalka Laura. Ale przynajmniej jest dynamiczna.

Warzone w "Magii i Mieczu" promowany był razem z opowiadaniem o Mortyfikatorze... Idea takiego asasyna była jednym z decydujących elementów, które pchnęły mnie w kierunku Bractwa. I tej figurki, z obowiązkowo zalanym karmazynem mieczem.


Na koniec perła w koronie: Kardynał Dominik. W latach dziewięćdziesiątych wydawał mi się ósmym cudem świata (a i wroga potrafił dotkliwie skaleczyć). Dziś jest trochę bryłowaty, a płaszcz wygląda bardziej jak zbroja... ale styl zachował! Nadal ozdoba kolekcji.



6 komentarzy:

  1. :) Miło mi, że zacząłeś od DoomTroopera i Warzona, bo przyłożyłem w takim razie nieco ręki do Twoich początków:)
    I witam w Karnawale:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, to bardzo mi miło :) Gdyby nie Warzone, chyba nie sięgnąłbym później po inne bitewniaki, więc to był jeden z najważniejszych punktów zwrotnych w moim hobbystycznym życiu (po wsiąknięciu w RPG chyba drugi co do ważności).

      Usuń
    2. @4321
      Ciekawy wpis.

      @Inkub
      Masz niejednego na sumieniu. Nie wspominając już o tych, w których swoim artykułem zaszczepiłeś fascynację WRFP.

      Usuń
    3. Mea culpa, mea maxima culpa:)

      Usuń
    4. Ja tam jestem wdzięczny, tak jak wdzięczny jestem Nowej Fantastyce za tamten Geheimnischnacht, który w ogóle mnie ku fantasy rzucił. Byłbym kimś innym, gdyby nie Wy, moi Wielcy Manipulatorzy... i nie jestem pewien, czy chciałbym być tym kimś :) A właściwie, to jestem pewny, że nie chciałbym.

      Usuń
  2. Warzone faktycznie zrobił u nas furorę!

    OdpowiedzUsuń