wtorek, 14 stycznia 2014

Noc Tajemnicy


Zacznę nostalgicznie, bo z upływem lat coraz bardziej nostalgiczne ze mnie stworzenie.
Sierpień 1990. Inny świat. Rewolucja zaczynała właśnie pożerać własne dzieci, Lech Wałęsa wspólnie z Jarosławem Kaczyńskim rozkręcał "wojnę na górze" ze środowiskiem skupionym wokół ówczesnego premiera, Tadeusza Mazowieckiego (u boku atakującego duetu był wtedy rodzący się Kongres Liberalno - Demokratyczny z ówczesnym bohaterem trzeciego planu, Donaldem Tuskiem). Zimna Wojna właśnie wygasała, a wojny nowego czasu dopiero miały zacząć się rozkręcać. W Europie było 11 państw mniej, niż obecnie.

W cieniu gigantów mały, nic nie znaczący ja przeżywałem właśnie małą, wewnętrzną rewolucję hobbystyczną.

Na fantastycznym polu w ogóle dużo się wtedy w Polsce zmieniało. Ławica krócej i dłużej żyjących wydawnictw zaczynała właśnie w rozpędzającym się tempie wydawać książki z blasterami, mieczami i prężącymi muskuły klonami cymmeryjskiego króla Akwilonii. Fantastyczna nisza nadal była niszą, ale była to teraz nisza głośna, arogancka i pewna siebie. CiA Books - Svaro (!), Phantom Press, Amber czy Rebis, wydawniczy pretorianie nowego świata zaczynali właśnie dorzynanie dawnych gigantów w stylu Czytelnika czy Iskier. Świat się zmieniał w każdym swoim aspekcie.

W sierpniu 1990 roku powoli kończyły mi się pierwsze w życiu licealne wakacje. Do poznanego dwa lata wcześniej pojęcia science-fiction (zasługa "Fundacji i Imperium" Asimova) dziarsko dołączało właśnie fantasy dzięki temu kultowemu wydaniu LotR i wydawanym chaotycznie opowiadaniom z Conanem i Kullem w rolach głównych. W takich właśnie okolicznościach kupiłem miesięcznik, który wypalił mi w mózgu małe, ale nieusuwalne piętno.

Nie pamiętam niestety, czy była to pierwsza Nowa Fantastyka, jaką kupiłem, a nie mam teraz dostępu do moich antycznych zbiorów. Był to jednak pierwszy numer, z którego opowiadanie zapamiętałem. Zapamiętałem samą okładkę z tą wściekłą czerwienią i widłobrodym karłem (całkiem niedawno dowiedziałem się, że to po prostu okładka umierającego właśnie "White Dwarfa" była, R.I.P). Zapamiętałem napis Fantasy z tym nonsensownym białym refleksem. Pamiętam ramkę, którą Oramus czy ktoś inny z jego ferajny umieścił w charakterze komentarza do opowiadania otwierającego, ramkę w której po raz pierwszy przeczytałem coś o egzotycznym wtedy dla mnie świecie spod znaku GW. No i pamiętam początek opowiadania, które numer otwierało. Sudenlandzką wełnę, w którą ubrany był Feliks. Nocną drogę w środku lasu.

Geheimnischnacht. William King.

Co zabawne, właściwie to nie pamiętam o co chodziło w tamtym tekście. Jakiego przeciwnika King podsunął Gurnissonowi. Kto musiał upaść pod jego toporem. Kilka lat później już wiedziałem, że to w zasadzie mało ważne, bo scenariusz był zawsze ten sam, jedynie liczba przeciwników z czasem eskalowała. Z pewnością było tam dużo piwa, rozmów o śmierci, zrzędliwych uwag do "człeczyny" i przeciwników nie rozumiejących, że ten akurat Zabójca Trolli zawsze umiera jedynie "nieomal". Nigdy nie była to wielka literatura, nawet na niezbyt wymagającym pod tym względem rynku fantasy. Mnie jednak zaraziła. Skaziła. Napiętnowała. Boję się przeczytać to po raz drugi, bo pewnie zniszczyłoby to mój mit założycielski, bo po raz kolejny przeżyłbym traumę utraty niewinności. Te rzędy liter wepchnęły mnie w RPG i gry bitewne, ich nie powinno się chyba poddawać konfrontacji z czterdziestoletnim prawie homo sapiens.

Ale czasem jestem kuszony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz