niedziela, 26 stycznia 2014

Epitafium dla Bretonnii, część II

Oto druga część moich rozważań na temat pokrętnej historii Bretonnii w ramach staroświatowego settingu. W części pierwszej zajmowałem się mętnymi czasami pierwszej i drugiej edycji WFB. Dziś czas przyszedł na rewolucję z lat 1986-87.

Rok po opublikowaniu drugiej edycji WFB Stary Świat ostatecznie już przybrał formę, do której z grubsza jesteśmy przyzwyczajeni.

Marsz ku potędze Games Workshop właśnie się rozpędzał. Ktoś w Nottingham postanowił, że czas zakończyć dziwny mariaż RPG z grą strategiczną. Nieznany mi autor tej decyzji okazał się być odważnym geniuszem, bo przecież cały dotychczasowy sukces firmy opierał się na fali popularności gier fabularnych i siłowe doczepianie Warhammerowi elementów RPG nie było przecież przypadkiem. Kto wie, może stał za tym sam Tom Kirby, arcywróg Wszystkiego Co Dobre – właśnie w 1986 roku dołączył on do firmy, od razu w randze General Managera...

Ktokolwiek by nie był autorem tej decyzji, przyniosła ona nam w latach 1986-87 dwa produkty o fundamentalnym znaczeniu dla rozwoju settingu: Warhammer Fantasy Role Play i trzecią edycję Warhammer Fantasy Battle. Przyniosły one nową, spójną, uszczegółowioną i częściowo zmienioną wizję Starego Świata, wizję mroczną i dekadencką, brudną i pesymistyczną... aczkolwiek też bohaterską i efektowną. Zresztą spójrzcie: „Fizyczne i duchowe zepsucie ras, stworzonych przez Dawnych Slannów w końcu spowoduje ich zagładę. (...) po ostatecznym tryumfie Chaosu wszelkie życie ulegnie rozkładowi w spienioną protoplazmę, w której unosić się będą zagubione, rozdarte i bezbronne dusze, cierpiąc męki zadawane przez bezlitosnych bogów Chaosu. Zwycięstwo Chaosu, chociaż pewne, może zostać jednak odsunięte (...)”.  Wojownicy i magowie przemierzający lochy Advanced Dungeons and Dragons patrzyli na to w niemym zadziwieniu... Były to czasy, gdy podręczniki „Realm of Chaos” zaczynały się słowami „for mature readers” a na tylnich okładkach książek WFB pojawiały się koźle głowy obramowane pentagramami.

Bretonnia nie jest tu już efemeryczną wzmianką z dwoma „t” w nazwie. W obu podręcznikach kraj ten ma poszerzony opis oraz mapę z naniesionymi najważniejszymi punktami geograficznymi. Przy bliższym spojrzeniu jednak tych, którzy znają jedynie najnowsze bretońskie inkarnacje czeka niemały szok. Co prawda geograficznie królestwo znajdowało się już w znanym wszystkim miejscu, z rzekami i miastami we współczesnej formie, a armia już wtedy zdominowana była przez ciężkozbrojne rycerstwo, ale na tym kończyły się podobieństwa. Bretonnia z okresu schyłku lat osiemdziesiątych XX wieku była bowiem prawdziwym jądrem ciemności Starego Świata. Bretońska arystokracja była już wtedy kawaleryjską elitą, ale puder gęsto położony na ich twarzach skrywał krosty, wrzody i znamiona po chorobach i mutacjach chaosu. Ich serca przeżerała krótkowzroczna dekadencja i pogarda dla ludu. Ich życie było nieustanną pogonią za przyjemnością, realizowaną na różne zdeprawowane sposoby: dwory rozbrzmiewały gwarem nieustannych zabaw, wino lało się szerokimi strumieniami (w Bretonnii funkcjonował związek frazeologiczny „trzeźwy z Bordeleux” oznaczający występowanie czegoś zupełnie nieprawdopodobnego), tworzyły się tajemne kulty szukające nowych poziomów spełnienia a w Parravon zblazowani arystokraci nocami najprawdopodobniej  urządzali sobie polowanie na ludzi z gminu... O poszukiwaniach Graala nikt tu najwyraźniej nie słyszał. W porównaniu z Bretonnią, brudne i zabobonne Imperium wyrastało na ostoję cywilizacji.

Louen Leoncoeur nie mógłby rządzić tym bagnem. I nie rządził. Nikt o nim tam nawet nie słyszał. Królestwo rządzone było przez Charlesa de la Tete d`Or III (czyli Karola III Złotogłowego), lekkomyślnego, łasego na pochlebstwa nieudacznika który odgrodził się od pogarszającej się sytuacji swego państwa murami pałacu Oisillon (tak, tak, Couronne nie jest tu stolicą). Był pod tym względem zresztą kontynuacją niedobrej tendencji zapoczątkowanej przez jego dziadka, Karola I Ogromnego (co wydaje się być aluzją do jego tuszy), za którego panowania rozpoczął się proces upadku bretońskich miast i morale bretońskiej szlachty. Wszystko to jest dosyć czytelną aluzją do ostatnich lat ancien regime`u sprzed szturmu na Bastylię, co było niezłym pomysłem w aspekcie wizji całego Starego Świata który przecież tylko czekał już na swą zagładę. Nawiasem mówiąc, skoro już o bretońskich królach mowa: założycielem państwa już wtedy był Gilles le Breton, ale nie walczył on wcale z orkami: to zwykły zdobywca, który rządząc początkowo na zamku Gisoreux doprowadził do podboju większości dzisiejszego terytorium królestwa (podbój 70 lat później zakończył jego wnuk Guillame Barbenoire).

Osoba władcy nie jest jednak ostatnią różnicą dzielącą tę wczesną Bretonnię od współczesnej. Różnica tkwi również w samej strukturze państwa. Struktura polityczna Bretonnii nie była oparta na systemie lennym. Królestwo było klasyczną monarchią absolutną z prowincjami nie będącymi udzielnymi feudum, lecz okręgami zarządzanymi przez mianowanych przez króla gubernatorów. To tak naprawdę jedynie pogarszało sytuację, gdyż łatwo sobie wyobrazić jakie indywidua lokowane były na tych stanowiskach przez króla tak miernego, jak Karol Złotogłowy. Krwawy sadysta z Quenelles lubujący się w egzekucjach i okaleczeniach, skorumpowany do cna zarządca Brionne czy zanurzony w absolutnej, niezrozumiałej inercji pan Moussillon – oto typowi przedstawiciele tego kwiatu bretońskiej arystokracji. Sądząc z opisu miasta, jedynie zarządca Couronne był fachowcem godnym stanowiska, co stanowi zapowiedź przyszłego awansu tego ośrodka.

Poza wspomnianym wcześniej Couronne, miasta Bretonnii były siedliskami degeneracji, słabo maskowanej przepychem siedzib klasy rządzącej (właściwie, to nawet w Couronne można było ją zauważyć, tyle że w mniejszym stopniu). W Brionne rządził syndykat przemytników, których nieformalnym przywódcą był miejscowy gubernator. W dzielnicach nędzy Bordeleux ciągle wybuchały nowe epidemie i kwitnął handel dziećmi, bogowie jedni wiedzą w jakim celu. Gisoreux, największe miasto królestwa wstrząsane było przez powtarzające się zamieszki uliczne, a w podziemiach plenią się chaotyczne kulty tworzone przez znudzonych arystokratów. Moussillon oczywiście musiało się wyróżnić. Co prawda nie stworzono jeszcze wtedy wampirycznej podbudowy legendy tego miejsca, ale i tak w Bretonnii nazywało się je Miastem Przeklętych ze względu na przerażającą apatię, w której pogrążyli się mieszkańcy po katastrofalnym trzęsieniu ziemi pół wieku wcześniej. Ze względu na nią Moussillon przeżerała entropia i obojętność, nikt nie odbudowywał ruin, nikt nie leczył pleniących się chorób, nikt nie zwalczał mutantów, którzy w świetle dnia bez skrępowania chodzili po ulicach....

Na koniec wreszcie: ani WFRP ani WFB 3rd nie pisze się nic o tym, by istniały jakiekolwiek swoiste tylko dla Bretonnii kulty religijne. Wręcz przeciwnie: w Couronne znajduje się wielka świątynia Shallyi, bogini zdrowia. O kulcie Pani jeszcze nikt nie słyszał, aczkolwiek długo to już nie potrwa.

Między 1986 a 1987 rokiem Bretonnia ostatecznie już weszła do warhammerowego uniwersum. Była wtedy obrzydliwym i fascynującym dzieckiem, idealnie pasującym do apokaliptycznej nieco wizji reszty uniwersum. Dziś ostało nam się z tego jedynie Mousillon...

cdn (?)

14 komentarzy:

  1. Fantastyczny tekst, bardzo w ogóle dobry pomysł na teksty przybliżające niuanse powstania znanej armii i historię rozwoju, więcej tego, bo to unikalny towar w sieci i bardzo pyszny. Promować będziem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, to dodaje otuchy ;)

      Usuń
    2. E tam XD Zamknij bloga i dołącz do mnie! Większa publika, znana marka, wszyscy będą Cię Czytać!

      Usuń
    3. Heh, może w przyszłości, mimo wszystko trochę prywaty chodziesko - klubowej jest która dla reszty kraju hermetyczna jest :)

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. To będzie tylko jednorazowy teskt, czy też w przyszłości planowane są też retrospekcje innych frakcji? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomysł na "epitafium" wyniknął z tej plotki o eksterminacji czterech list armijnych, więc pozostała trójka też mi przemknęła przez myśl przy projektowaniu artykułu. Tym niemniej, zanim to nastąpi to chciałbym jeszcze sklecić dwie części bretońskie.

      Usuń
  3. Fantastyczny tekst, masa informacji. Skąd Ty to wszystko bierzesz :) ? Najbardziej mi się podoba końcówka "Dziś ostało nam się z tego jedynie Mousillon..." Szkoda że w związku ze wzrostem popularności WFB GW było zmuszone ugładzić fabułe gry do tego stopnia. Dla mnie Bretka zawsze miała gdzieś to pulsujące mrokiem drugie serce, dlatego w sumie zawsze moja armijka się kręciła wokół Mousillon ;) Czekam na trzecią część o Bretce, keep goin`!

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdybyś czegoś potrzebował: http://jaeckelalone.blogspot.co.uk/2013/06/viva-bretonnia.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, te akurat skany mam, ale w ogóle WD to najtrudniejszy temat dla mnie, bo nie mam zbyt dużo numerów :( Wiem, że różnie bretońskie rzeczy ukazywały się w okolicach numerów 130-138, ale poza "Viva Bretonnia" nie mam tych źródeł pod ręką :(

      Usuń
    2. Ostatnio za 10 funtów kupiłem 35kg Whide Dwarfów, podaj mi nr to poszukam i Ci podeślę skany jak chcesz :) Jeśli oczywiscie te numery bede mieć.

      Usuń
    3. Byłoby świetnie! Rzecz jasna, interesują mnie strony z Bretończykami. Słyszałem, że jest coś w numerach: 113, 136, 153 i być może jeszcze w widełkach 130-135 i 138. Na razie interesuje mnie Bretonnia z trzeciej i czwartej edycji :) Byłbym niebywale wdzięczny :) Nawiasem mówiąc, gratuluję zakupu no i powierzchni magazynowej :)

      Usuń
  5. Ciekawy tekst, szkoda że niewiele zostało z tamtej Bretonni i tamtego klimatu WFB

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tego żałuję :( To była moja Bretonnia "pierwszego kontaktu", przez WFRP pierwszą edycję...

      Usuń