środa, 22 stycznia 2014

Narzędzia gniewu, część I

Tym wpisem chciałbym zainaugurować jeszcze jeden dział Minas Kolmar, Szufladę. Będzie ona wypełniona moją warhammerową grafomanią, zazwyczaj w sztafażu 40k. Przy okazji, jeśli nie podobał się Wam wpis "Epitafium dla Bretonnii" to mam dla Was smutną wiadomość: następnym wpisem będzie prawdopodobnie jego druga część.

Tekst poniższy jest pierwszym opowiadaniem, jakie kiedykolwiek zacząłem pisać w uniwersum GW. Ma dwie ciekawe cechy: jest ze wszystkich najdłuższe (7000 znaków) i jest niedokończone. Publikowane będzie co jakiś czas w małych, lekkostrawnych odcinkach. Jej część została już kiedyś opublikowana na Forum Obserwatora, w międzyczasie jednak pomiędzy pisaniem do SotM dopisałem jeszcze trochę, więc bywalcy FO również coś nowego tu znajdą. Akcja rozgrywa się na wykreowanym na moje potrzeby kawałku Drogi Mlecznej, w subsektorze Artakserkses (sektor Probus). Wybaczcie też swego rodzaju kanoniczną odwagę ;)


Wbijający się w atmosferę Palladiona prom zakołysał się, powodując nerwowe szepty wsród siedzących w komorze desantowej żołnierzy. Uldor uśmiechnął się lekko, przypominając sobie swoje własne pierwsze lądowanie planetarne. Zanieczyścił wtedy pół kabiny pasażerskiej frachtowca wiozącego go na Rangal IV, do siedziby lokalnej kapituły Ordo Hereticus. W jego życiu od tego czasu minęły już całe eony, ale zapachu wymiocin i uczucia palącego wstydu nie zdołał z głowy wyrzucić aż do dziś. W porównaniu z nim, ta zbieranina z Sił Samoobrony Osinium radziła sobie całkiem nieźle, chyba że to obecność inkwizytora pomagała im w utrzymaniu nerwów na wodzy. Inkwizytora i jego kadry. W ich obecności mogli zapomnieć o turbulencjach. 

Już trójoka Tara Sengar powinna im wystarczyć. Żołnierze z Osinium nigdy chyba nie odbywali podróży międzyplanetarnych, więc widok kogoś z Navis Nobilae wyraźnie ich zaszokował. Uldor miał jednak wrażenie, że jeszcze większy wstrząs ludzie z Sił Samoobrony przeżyli dowiadując się, kim jest niewysoka, drobna brunetka również należąca do ludzi inkwizytora. Psionik! Strzeż się czarownicy, nauczało Imperialne Kredo, nie daj żyć wiedźmie, gdyż jest bramą dla mrocznych obecności z Osnowy. Sail Venas w ich oczach była niezrozumiałym odstępstwem od tych świętych zasad, aberracją tolerowaną wyłącznie ze względu na Uldora. Aberracją trudną do zignorowania, gdyż Sail świadomie całą swoją osobą prowokowała tego typu reakcje: pentagramowe kolczyki, teksty zaklęć na zwisających ze skórzanego pasa zwitkach pergaminu czy umieszczony na czole niepokojący tatuaż Adepta Astra Telepathica, gorejące czerwienią oko na tle czarnego signum Inkwizycji; wszystko to krzyczało do otoczenia z kim ma do czynienia. Venas nie dawała nikomu luksusu ignorowania jej zdolności. 

- Dziesięć minut do lądowania - zaskrzeczał vox-emiter głosem Tary Sengar. 

Jeden z żołnierzy Sił Samoobrony nie wydawał się być poruszony ani wchodzeniem w atmosferę Palladiona, ani obecnością Inkwizycji na pokładzie promu. Uldor zwrócił na niego uwagę jeszcze w astroporcie na Osinium. Rom Garnen, zastępca dowódcy plutonu Sił Samoobrony który przydzielony mu został przez gubernatora był ogrynem, niezwykłym ogrynem. Ludzie dotknięci gigantyzmem zazwyczaj wyróżniali się niezbyt subtelnym prymitywizmem rysów twarzy, dającą się wyczytać z oczu bezmyślnością, fatalnym stanem higieny i bełkotliwym sposobem wyrażania swego zdania. Żaden z punktów tej charakterystyki nie pasował do Garnena. Jego wyciosana z samych kątów i płaszczyzn twarz sugerowała jakąś surową szlachetność, stalowoszare oczy zaś chłodną inteligencję. Tylko rozmiary zdradzały w nim ogryna: miał ponad dwa i pół metra wzrostu. Uldor obiecał sobie w duchu że sprawdzi z jakiego świata pochodził ten porucznik, gdyż powinien być on perfekcyjnym ośrodkiem rekrutacyjnym dla Imperialnej Gwardii. O ile już nim nie był. Garnen był weteranem, świadczyły o tym delikatne blizny pokrywające mu twarz niczym pajęczyna. Jedna z nich, znajdująca się na czole, mocno się wyróżniała: była duża i miała zadziwiająco regularny, okrągły kształt. Jeśli ten człowiek potrafił wytrzymać takie rany, to był znakomitym materiałem na żołnierza. Ani narastający ryk powietrza, ani coraz silniejsze konwulsje miotające promem wydawały się nie sprawiać na olbrzymie żadnego wrażenia. Inkwizytor zaczął bawić się w myśli pewnym pomysłem... 

- Pięć minut do lądowania. 

Do komory desantowej weszła Vexile Hyde, ostatnia z jego kadry i jedyna nie wzbudzająca w żołnierzach z Osinium zabobonnego strachu. Bynajmniej nie dlatego, że ją zlekceważyli: twarda, brzydka twarz byłej gwardzistki od razu wzbudziła ich respekt. Vexile należała jednak do świata który znali, nie była brutalnym przypomnieniem mroków kosmicznej nocy. Jej rdzawoczerwony mundur Tobańskich Lansjerów był prosty i nie miał oficerskich dystynkcji. Ludzie Garnena od razu ją zaakceptowali. 

- Panowie, pamiętamy o priorytetach - zaczęła Vexile przytrzymując się barierki pomocniczych. - Po pierwsze: każdy człowiek którego tam spotkamy, jest wrogiem. Nie zważajcie na wiek i płeć. Nikt tam nie jest niewinny. Po drugie: musimy mieć przynajmniej jednego jeńca. Najlepiej Wielkiego Augura, jeśli będzie taka możliwość. Po trzecie: cała akcja musi trwać najwyżej kwadrans. Jeżeli dacie im więcej czasu, mogą się rozpierzchnąć, a szukanie pojedynczych heretyków na powierzchni całej planety, cóż, nie chcemy się w to bawić. Po czwarte: Uldor Ulvendor dowodzi cała operacją, co znaczy że dowodzi również wami. Jeżeli inkwizytorowi coś się stanie, rodziny was wszystkich obłożone zostaną interdyktem do trzeciego pokolenia wstępnego i zstępnego. A w to też nie chcecie się bawić. Nie zawiedźcie nas. Pytania? 

Odpowiedziała jej cisza. Dla większości miał to być bojowy chrzest, heretycy z Palladiona wyparli z ich umysłów strach przed ludźmi inkwizytora. 

- Ochroń Imperatorze narzędzia swego gniewu - odezwał się Uldor rozpoczynając dopinać zatrzaski karmazynowego pancerza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz