poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Narzędzia gniewu VI

   Cóż, zapomniałem, że dawkowałem tu kiedyś moje czterdziestkowe opowiadanie :) W związku z tym, jeśli jeszcze kogoś ono interesuje, odcineczek kolejny. Poprzednie odcinki znajdziecie klikając na zakładkę "szuflada".





   Nagły rozbłysk wypalił w pogiętej karoserii pokaźną dziurę i przerażony Rolaon odczołgał się z przekleństwem na ustach. Mieli laskarabiny. Mieli ciężkie i lekkie karabiny maszynowe, pistolety, strzelby, ktoś strzelał nawet z kuszy. Odłamki betonowego gruzu latały wokół szalonymi, przecinającymi się trajektoriami, wbijając się w twarz i utrudniając oddychanie. Strzelających najwyraźniej zupełnie nie obchodziła kwestia amunicji. Czasem przez kanonadę przebijały się ich krzyki, krzyki upojenia szerzoną destrukcją. Augurian najwyraźniej ogarnął amok.

   Wokół nie było widać śladu życia. Rolaon dostrzegał jedynie sierżanta Dagthorna, przewieszonego groteskowo przez betonową ławkę, jego twarz zastygła w grymasie zdziwienia. Reszta żołnierzy drużyny A zniknęła gdzieś między ruinami, nie miał pojęcia: żywa czy martwa. Rzecz jasna, reszty plutonu również nie widział. Heretycy strzelali do nich już dobre pięć minut, odsiecz powinna tu być już od dawna. Pierdolone sukinsyny zapewne odskoczyły gdy tylko usłyszały pierwsze strzały. Soldan zrobiłby to bez zmrużenia oka, a i Garnen pewnie długo by się nie zastanawiał. O inkwizytorze nie wspominając. Ten zimny, ogolony na łyso typ ludzi takich jak Rolaon Rynt miał przecież za nic. Sprzedali go, zostawili na łasce bandy psychopatów, odrzucili niczym niepotrzebne narzędzie... Kurwa!

   - Rol...

   Dwie rzeczy dotarły do Rolaona równocześnie. Po pierwsze, dobre kilkanaście sekund temu przestał słyszeć strzały. Po drugie, szeptały do niego zwłoki Jareda. Tracił zmysły...

   - Rol, co się stało, łeb mi pęka...

   Rynt przemógł się i spojrzał w stronę leżącego kolegi. Jared nadal leżał, ale już nie nieruchomo. Jęcząc cicho zdejmował sobie właśnie hełm. Czoło umazane miał krwią, ale najwyraźniej kula nie przebiła stali i Khal ucierpiał jedynie od skóry rozciętej na czole. Cholerny, pieprzony szczęściarz.

   - Nie wstawaj - szepnął Rolaon, gdy już otrząsnął się z szoku. - Jesteśmy pod ostrzałem tych cholernych augurian.

   Wyjaśnienie sytuacji zabrało tylko chwil. Nieco dłużej potrwało przekonanie Jareda, że napastnicy bynajmniej nie zniknęli, że nadal czają się za wypalonymi samochodami ciężarowymi kilkadziesiąt metrów dalej. I że z ich drużyny żyją już chyba tylko oni.

   - Poddajmy się, Jared - powiedział na koniec Rolaon, oblizując nerwowo wargi. Mówiłcoraz głośniej i szybciej, a na policzki wchodzić zaczęły rumieńce. - Ja chcę żyć, słyszysz? Ten skurwiel z inkwizycji nas zostawił! Ci ludzie z Vallandoru nie mogą być gorsi od niego! Do kurwy nędzy, poddajmy się!

   Khal podczołgał się i wyjrzał zza wypalonej karoserii. Pokręcił wolno głową.

   - Oni do mnie strzelali, Rol. Zabili Dagthorna, a jeśli masz rację, to wszystkich pozostałych także. Poddać się? Nie, raczej nie, Rol.

   - Odwaliło ci - Rolaon patrzył na kolegę jakby go nie znał. - Mówię o tym, że za chwilę nas rozwalą, jeśli się nie poddamy. Zabiją nas! Rozwalą! Może i ty nie masz wiele do stracenia, ale ja mam rodzinę, pojebańcu! Rodzinę!

   - Wydaje mi się, że i tak jest już za późno - odpowiedział Jared w ogóle nie patrząc na pieklącego się Rynta.

   Rolaon spojrzał ostrożnie w stronę pozycji kultystów. Zza dużego wraku pokiereszowanego przez czas towarowca sto metrów dalej wyszedł właśnie mężczyzna. Był półnagi, w rękach trzymał karabin z nasadzonym bagnetem. Twarz pokrytą miał jakimiś czerwonymi wzorami. Mówił coś do kogoś, kogo Rolaon nie widział.

   - Żegnaj, Rol - powiedział Jared. - To już chyba koniec drogi.

   Było w tym coś tak głęboko absurdalnego, że Rolaonowi tylko skinął głową. Nie wiedział, co może mu odpowiedzieć. Nagle poczuł się bardzo, bardzo zmęczony.

   Augurianin zaczął coś krzyczeć. Zza wraków wychodzić zaczęli następni, pięciu, dziesięciu, dwudziestu, ciągle następni... Wraz z ich wychodzeniem narastało wycie, coraz głośniejsze. Przez moment Rolaon nie rozumiał tego ryku, nie chciał rozumieć. Gdy wreszcie te dźwięki ułożyły mu się w głowie w słowo, gdy zrozumiał że krzyczą to ludzie, którzy jeszcze miesiąc temu na Vallandorze byli kasjerami, nauczycielami i dziennikarzami, to poczuł dreszcze, lodowato zimne dreszcze. Ryk augurian rósł niczym pomruk nadciągającej burzy.

   - KRWI!!!!!!!!!

   Zaczęli biec szeroką tyralierą, co najmniej czterdziestu heretyków obłąkańczo wyjących w krwawym amoku. Spod ruin betonowego gmachu wznoszącego się na prawo od Rolaona padły w ich kierunku pojedyncze strzały, ale strzelający (Rol uznał, że muszą to być ludzie z drużyny C) byli rażąco niecelni, co szarżujący przywitali szyderczym rykiem. Augurianie zaczęli skręcać w ich kierunku i przez głowę Rynta przemknął cień nadziei, że dzięki temu ominą ich pozycję. Wtedy jednak Jared Khal, niepozorny, nieśmiały szeregowy z ciągłym niemal grymasem smutku na twarzy, zakompleksiony szczeniak w ciągle niedopasowanym, za dużym munurze, tę nadzieję zabił. Wstał, uśmiechnął się (zrobił to!) i zaczął strzelać.

   Świat oszalał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz