piątek, 5 sierpnia 2016

Żongler

   Do parszywego warsztatu wjechał na drewnianym koniku błazen.

   Jules le Jongleur jest błaznem prahistorycznym z kilku powodów, ale ograniczę się do jednego, najbardziej oczywistego. Ten błazen jest reliktem czasów, gdy Bretonnia nagle i radykalnie odrzuciła swą najstarszą, znaną z moich epitafiów inkarnację i wkroczyła w nową, radosną i arturiańską, inkarnację rodem z chanson de gest, wersję, której nie powstydziłby się Thomas Mallory i Walther von der Vogelweide. To był świat, w którym szlachetny król (rzecz jasna już nie Karol III Złotogłowy) rządził idealnym feudalnym światem wypełnionym mężnymi rycerzami, potworami i damsels in distress... Śliczny, kolorowy świat Bretonnii V edycji w której nie było już miejsca na mroki Parravonu czy beznadzieję Mousillon. I broń palną. Jej też Bretończycy się pozbyli.


   Nawet wtedy jednak, nawet w tej kolorowej eksplozji honoru i szlachetności, zachował się drobny, mikroskopijny element, który zdawał się szydzić z tego całego splendoru. Mój Jules.

   To nie jest, broń mnie Pani przed taką tezą, żaden rewolucjonista. Jules był jak najbardziej elementem tej całej kultury dworskiej, która stała się teraz fundamentem nowej Bretki. Ostatecznie, ten błazen tak ukochał swego feudalnego pana (Tristana Trubadura), że pojechał wraz z nim na niebezpieczny quest w poszukiwaniu Graala. Lubię sobie jednak myśleć, że Jules ma też drugie dno. Drewniany konik i pęcherz zamiast miecza... Żongler był w piątej edycji samotnym kontrapunktem wobec tej całej nadętej wysokourodzonej kolorowej czeredy. Drwiącą odpowiedzią na rycerski patos. 

   Naprawdę, uwielbiam tę figurkę. Nie mam pojęcia, dlaczego dopiero teraz się za nią zabrałem. 

   PS. Czerwone farbki Citadel przebyły długą drogę. Ciągle pamiętam traumę związaną z fatalnym kryciem tych czerwonych bubli, a dziś... Na zdjęciu jest jedna, rozwodniona warstwa :)

wczesny WIP, aż tak parszywy nie jestem ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz