niedziela, 9 sierpnia 2015

Bitwa na Sosnowym Polu

   W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy grać  w bitewniaki zdarzyło mi się ekstremalnie rzadko. Właściwie, to słowo "ekstremalnie" jest niedopowiedzeniem: w okresie tym grałem DWUKROTNIE. Oba te starcia stoczyłem w przeciągu ostatniego miesiąca, w związku z czym łatwo wyliczyć, iż moje siły zbrojne przez prawie cały ostatni rok przeżywały okres Długiego Pokoju. Ale ten czas się chyba powoli kończy i duża w tym zasługa Ostatecznego Zła popełnionego przez zbrodnicze (szalone, głupie, aroganckie: dopasuj sobie sam epitet, drogi czytelniku) Games Workshop: Age of Sigmar. To zamieszanie związane z tym niezwykłym krokiem szeryfów z Nottingham ponownie skierowało moje modele na wojenną ścieżkę. Obie moje bitwy ostatniego miesiąca rządzone były regułami AoS właśnie. Dziś chciałbym podzielić się refleksjami na temat drugiej z nich, stoczonej zaledwie przedwczoraj.

   Grałem z Drzewcem (moim bratem). Ponieważ nasze blaty zaginęły chwilowo w przepastnych lochach lokalnego domu kultury, za pole bitewne posłużył nam mój sosnowy stół. Stół ma niestety nieco niestandardowe wymiary (73x38 cali), co niestety odbiło się na przebiegu rozgrywki. Z uwagi na to, że nie za bardzo jeszcze znaliśmy (nieskomplikowane co prawda) zasady, to bitwa miała mieć kameralne rozmiary: nie przejmując się żadnymi compscorami uznaliśmy, że rzucimy przeciw sobie po siedem warscrolli. Ja wystawiłem swą ukochaną Bretkę, Drzewiec Wysokie Elfy.

Ordre de bataille:

BRETONNIA

Bretonnian Lord
Paladin Standard Bearer
Damsel of the Lady (piesza)
Knights of the Realm (12, FCG)
Grail Knights (5, muzyk)
Peasant Bowmen (16, FCG)
Field Trebuchet


HIGH ELVES

Tyrion
Teclis
High Elf Mage (konny)
High Elf Archers (10)
Silver Helms (12, FCG)
Ellyrian Reavers (8)
White Lion Chariots (2)

   Tereny wylosowaliśmy sprawnie (ten mechanizm losowania terenów jest jedną z lepszych stron AoS imho), doczepiliśmy też do nich magiczne właściwości. Generalnie, to niektóre tereny są istotne dla rozgrywki wyłącznie z uwagi na te magiczne dodatki, bo nie zauważyłem, by na przykład wzgórze wpływało na nią w jakikolwiek inny sposób (my uznaliśmy jedynie, że na jedno z naszych wzgórz nie można wejść z jednej z jego stron, zakończonej klifem). W trakcie samej bitwy zresztą żaden poważny efekt terenowy się nie zdarzył.

   Ustaliliśmy, że nie będziemy strzelać do combatu.

   Podczas rozstawiania stron popełniliśmy poważną gafę, gdyż obaj rozstawiliśmy jeden po drugim całe swoje armie za jednym zamachem, zamiast wystawiać unity naprzemiennie. Koniec końców po krótkiej myślowej symulacji okazało się, że starcie zaczną Bretończycy (poczułem się trochę nieswojo, bo przecież dotąd zawsze oddawałem inicjatywę przeciwnikowi :) ).


   Stół był niestety wąski, elfy wystawiły się wysoko, stąd JUŻ W PIERWSZEJ TURZE doszło do udanych szarż: Lord i Graale wbili się w Tyriona, Realmsi zaatakowali rydwany, zaś samotny paladyn popędził ku Teclisowi. Drzewiec przez chwilę się załamał :) Dodatkowo spadły bodajże dwa Srebrne Hełmy ustrzelone przez moich łuczników i treba. 




   Niestety, żadna z tych szarż nie zakończyła się zniszczeniem wroga. Zarówno Tyrion, jak i rydwany okazali się być ultraodporni na ciosy (Tyriona ostatecznie nawet zabiłem, ale zmartwychwstał :/ ), zaś BSB stał się przerażającym przykładem kostkowej nieudolności (przez kilka tur walki zdołał zadać Teclisowi zaledwie trzy rany). Sytuacja pogorszyła się jeszcze w turze Drzewca, gdy w boki moich lanc (no, prawie lanc) wbili się Ellyrianie (w Realmów) i Srebrne Hełmy (w Graali). Był to początek końca. Mojego końca.


   Były jeszcze dobre momenty. Damselka zdołała ubić wrażego maga, a trebusz dokonał eksterminacji Ellyrianów. To jednak nie mogło już odwrócić fali: w czwartej turze nie żył już mój Lord, Realmsi, Graale, BSB i Damsel (tę ostatnią rozstrzelali elfi łucznicy). Rydwanom zdołałem zadać tylko cztery rany, Teclisowi dwie... Po tej masakrze elfy dokonały zwrotu ku moim pozycjom strzeleckim, te przestały istnieć w piątej turze (przyspieszyła to jeszcze moja przegrana inicjatywa, dzięki której Drzewiec zagrał wtedy dwa razy z rzędu).

Last stand

   Wnioski. Siły nie były chyba zbalansowane: szczególnie dwaj bohaterowie imienni Drzewca siali u mnie śmierć i zniszczenie (w czym dzielnie wtórowały im lwie rydwany), co jednak nie wpłynęło na frajdę z gry; ta była naprawdę spora! Najbardziej szkoda mi formacji: fakt, że oddziały widzą wszystko wokół i mają naprawdę ogromną mobilność sprawia, że walki wręcz uniknąć jest naprawdę trudno, jeśli to w ogóle możliwe. To zdecydowanie ogranicza taktyczność rozgrywki, unity zachowują się jak magnesy, które nieubłaganie dążą do zderzenia. Tym niemniej w tym kostkowym chaosie występują jednak synergie między jednostkami, kolejność wybierania walczących jest ważnym taktycznym wyborem, a odpowiednio użyte tereny też potrafią wpływać na losy starcia. Na razie ciągle więc daję AoS szansę, aczkolwiek zdecydowanie szanse te będą rozgrywane w World That Was... To jednak temat na inną, bardziej fluffową przypowieść.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Hufiec Berengara Zielonego, część III

   Na początek trochę mechaniki.

   Uprzejmość szanownego autora warheimowych zasad sprawiła, iż poszukiwacze przygód bretońskiej proweniencji mają na starcie do dyspozycji nie 500, lecz 600 koron do wydania. Nic dziwnego zresztą, gdyż wierzchowce, czyli duma każdego bretońskiego kawalera są sakramencko drogie. Gdy rozpocząłem kompletować moją grupę, zupełnie naturalne było dla mnie, że przywódca grupy powinien konia mieć: Rycerz Graala bez konia wyglądałby trochę montypajtonowsko. Po dokupieniu Berengarowi jeszcze tarczy , pancerza i tym podobnych utensyliów wyszło mi, że kosztuje on 170 koron. Nic dziwnego, że graalowców w Bretonnii tak mało.

   Uznałem, że konna Bretonnia powinna być reprezentowana przez przynajmniej jeszcze jednego kawalerzystę. Ominąłem Rycerzy Drogi (bo żadnej figurki pomalowanej nie mam) i zaciągnąłem Rycerza Królestwa. Baldwin Błękitny z uwagi na posiadaną kopię nie był wcale tańszy niż jego szef: łącznie pochłonął mi również 170 koron. Po rekrutacji zaledwie dwóch bohaterów miałem już przekroczony pieniężny półmetek :)

   Mój rohirrimski Zbrojny wystąpić więc musiał w wersji mocno budżetowej: prócz posiadanego już na wstępie miecza dokupiłem mu jedynie średni pancerz. Dzięki tej mojej wstrzemięźliwości Po Prostu Pierre wyniósł mnie jedynie 55 koron. Miałem więc jeszcze 200 koron z drobnym hakiem do wydania, co przełożyło się na kolejne zakupy.


   Tajemnicza siła zwana w Bretonnii Panią Jeziora wiązała z Berengarem Zielonym jakieś tajemnicze plany, w związku z czym postanowiła pomóc mu w przeżyciu. Alienor stała się jej ku temu narzędziem: owa Panna Graala dostała wprost polecenie, by zaopiekować się młodym rycerzem. Szorstka to opieka, gdyż Alienor nie cierpi swego podopiecznego, ze wzajemnością zresztą.

   Ten mocno przechodzony już model damselki przeżył ze mną niejedną bitwę, z zaskoczeniem więc skonstatowałem, iż nie ma on nawet obrobionej podstawki :) Zaniedbanie w międzyczasie naprawiłem, płacąc przy okazji za Alienor jedynie jej podstawową cenę: 55 koron.


   Pierre (drugi już w drużynie) i Francois pochodzą z tej samej wioski, Retondes. Pierra 22 lata temu podczas zbierania chrustu leśny elf dźgnął sztyletem w oko, na co Bretończyk odpowiedział ciosem siekiery w głowę (Czarne Oko zawsze uważał, że z elfami należy targować się twardo i agresywnie). Razem z kuzynem Francois i przyjacielem Jaquardem wstąpił wtedy do wojska, niesiony chęcią odwetu na nieludziach. Ponieważ jednak służba polegała zazwyczaj narobieniu za ruchome tarcze dla nieprzyjacielskich trebuszy (bretońscy panowie uwielbiali toczyć spory wewnętrzne uważając, że tylko rodzimy przeciwnik jest tak naprawdę godny wykazywania się ich wojennym kunsztem), Pierre ostatecznie zdezerterował, ciągnąc Francois za sobą. Dziś gorzko tego żałuje: obaj śmiertelnie zakochali się w Alienor, co wywołało między kuzynostwem poważną różnicę zdań dotyczącą spraw fundamentalnych i nie tylko.

   Dwaj Piechurzy. Nie mogłem nie wziąć ich w charakterze łuczników, gdyż po prostu UWIELBIAM te modele: boks z szóstoedycyjnymi łucznikami jest IMHO najlepszym prezentem, który ta armia w szóstej edycji otrzymała. No, może obok Relikwiarza. Wraz z łukiem każdy z tych chwatów kosztował mnie 35 koron.


   Nikt w drużynie poza nim samym nie zna prawdziwego imienia Wesołka. Nikt też nie widział choćby cienia uśmiechu na jego twarzy. Wesołek jest arcykapłanem kultu Berengara Zielonego, kultu na razie skromnego, ale żelazna determinacja tego Pielgrzyma sugeruje, iż nie będzie to stan szczególnie długi. Religia Wesołka jest niemal monoteistyczna; prócz Berengara w sercu Wesołka jest jeszcze całkiem spore miejsce na kapliczkę poświęconą alkoholom we wszelkiej postaci. Wesołek podkreśla zawsze, iż pije wyłącznie w celach spirytualnych.

   Pielgrzym jest ostatnim regularnym członkiem drużyny. Nie wyposażyłem go w nic poza defaultowym mieczem, kosztował mnie więc 50 koron. BTW, tę figurkę też kocham. Resztę pieniędzy wydałem na najemnika, konkretnie na...


   ...Dargo Rottenbacha. Gdy Berengar ujrzał wizję tajemniczej włóczni ukrytej w kurhanie gdzieś na północy Imperium, Alienor uznała, iż drużynie koniecznie potrzebny jest jakiś miejscowy przewodnik. Na nieszczęście jedynym chętnym okazał się Rottenbach, niziołek z fatalną kartoteką, obecnie poszukiwany w trzech księstwach elektorskich. Dargo uznał, że z Rycerzem Graala wcześniej czy później wyemigruje do Bretonnii, gdzie długie ręce Imperium już go nie dosięgną.

   A teraz czekam na chrzest bojowy tej gromadki. Na szczęście mój brat już wyraził chęć przetestowania nowego systemu, mam nadzieję, że zapali się do niego równie mocno, jak ja.