środa, 17 września 2014

Narzędzia gniewu, część V

Sail Venas stanęła, podnosząc dłoń do głowy. Uldor zatrzymał się również, zaniepokojony grymasem bólu, który przez moment pojawił się na jej twarzy.

- Coś złego zaczęło się dziać w katedrze, szefie - powiedziała po chwili z wysiłkiem. - Struktura rzeczywistości się rwie. W szybkim tempie. 

Inkwizytor zmarszczył brwi i zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Heretycy już wiedzieli. Uldor odsunął od siebie myśli o ponurych implikacjach tego stwierdzenia, uklęknął, zamknął oczy i zaczął łączyć się z najbliższą serwoczaszką. Drgnął w momencie fuzji, nie potrafił wyplenić w sobie tego niepotrzebnego odruchu. Wrażenie zapachu rozkładającego się ciała było całkowicie fantomowe, czaszka Seregala Pokornego już prawie sto lat temu została dokładnie oczyszczona w betonowych bazylikach Mechanicum. A potem Ulvendor zniknął, wypełniając sobą lewitujące, kościane naczynie.

Czaszka orbitowała nad Drogą Katedralną, tuż przed miejscem gdzie kończyła się przechodząc we Wrota Słusznej Furii. Trzy minuty wcześniej Uldor lustrował już to miejsce i nie stwierdził żadnej aktywności wroga, teraz było podobnie. Resztki kolumn bramy odcinały się swoimi szarościami od ciemnego karmazynu kamiennych płyt pokrywających przedpole katedry, nie było tam żadnego heretyka. Inkwizytor stłumił rodzące się uczucie irytacji. Nie mógł niestety wydawać czaszce rozkazów na odległość, zerwał więc połączenie i odszukał następną. Wszedł w fuzję i na moment zamarł w niemej fascynacji.

Serwoczaszka Teslyna Od Włóczni otrzymała od niego wcześniej polecenie kołowania nad katedrą, obecnie znajdowała się powyżej dziedzińca portalowego. Teren przed fasadą świątyni był obecnie gigantycznym ossuarium, dziesiątki tysięcy ludzkich kości leżało tu w bezładzie niczym elementy jakiegoś skomplikowanego wzoru. Trzysta lat temu przerażeni mieszkańcy Tarsu zgromadzili się tu by błagać swych nowych panów o ratunek przed zbliżającym się gniewem Imperium. Jaźń Uldora zatrzepotała na chwilę w uniesieniu wywołanym mściwą satysfakcją. Przed gniewem Imperium nie ma ucieczki. Tysiące heretyków skonało tu w straszliwej agonii i choć nikt nie mógł usłyszeć ich krzyku, to wieści o zagładzie Palladiona dotarły do każdej planety sektora. A niemi jej świadkowie ciągle tu spoczywali.

Posępny chaos rozrzuconych ludzkich pozostałości w kilku miejscach został uprzątnięty, gdyż augurianie wytyczyli w nim prowadzące do katedry ścieżki. Kilkunastu heretyków biegło właśnie nimi z wyciągniętą bronią kierując się ku Wrotom. Stojąca na schodach świątyni kobieta wykrzykiwała coś do nich, serwoczaszka nie przekazywała jednak sygnałów dźwiękowych więc treści okrzyków inkwizytor mógł się jedynie domyślać. Zza jej pleców, ze środka Katedry Gniewu dobywała się pulsująca, krwistoczerwona łuna.

Uldor zerwał połączenie i uszy wypełnił mu jazgot karabinowych salw oraz krzyki otaczających go ludzi. Pochylił się instynktownie, dławiąc jednocześnie odruch wymiotny wywołany końcem fuzji. Już nas dopadli? Jak długo mnie nie było? Otworzył oczy.

Źródło kanonady było gdzie indziej. Żołnierze drużyny B zalegli co prawda za kawałkami gruzu i metalu, ale ogryn, Vexile i Sail nadal stali, najwyraźniej nie przejmując się ewentualnymi nadlatującymi pociskami. Psioniczka słuchała czegoś, co rosły porucznik wykrzykiwał jej do ucha, Hyde zaś patrzyła uważnie na inkwizytora, czekając najwyraźniej na jego wyjście z transu.

- Myślałem, że zdążę - mruknął z irytacją Uldor. - Jaka jest sytuacja?

- Drużyna A obłożona ciężkim ogniem, zaczęło się minutę temu, tuż po twoim odlocie. Nie możemy nawiązać z nimi łączności. Drużyna C chyba spanikowała i zajęła pozycje obronne. Bałagan.

- W dodatku znowu zaczęło padać - dodał inkwizytor wstając z kolan. - Czy to już wszystkie atrakcje?

- Kapitan Soldan zaczął bredzić coś o natychmiastowym odwrocie - odpowiedziała Vexile. - Ale Garnen mu to chyba już wybił z głowy. A ty, widziałeś coś ciekawego?

- Aż za bardzo, Vex. Poruczniku!

Ogryn oderwał się od rozmowy z Sail i podbiegł do inkwizytora, przytrzymując dłonią ciągle zsuwający mu się z głowy hełm.

- Awangarda zaległa pod ogniem wroga. Inkwizytorze, mogę poprowadzić kontratak.  Przeciwnik działa chaotycznie, jeżeli...

Uldor wzniósł dłoń, Garnen zamilkł.

- Poruczniku, zbierzesz drużyny B i D. Obejdziemy teren starcia łukiem od zachodu, heretycy nie mają żadnego pierścienia posterunków więc do katedry mamy szansę dotrzeć bez zbędnego kontaktu. Ruszamy za pół minuty.

Porucznik chciał coś powiedzieć... i zacisnął zęby. Odwrócił się i zaczął pokrzykiwać na swych żołnierzy. Ci, choć niechętnie, zaczęli wstawać, z niepokojem oglądając się w stronę, z której dochodziła kanonada. Samego miejsca starcia nie było stąd widać, garb szczytu wzgórza katedralnego skutecznie je zakrywał. Nadbiegający z tyłu żołnierze drużyny B pozdrawiali oczekujących niepewnymi okrzykami zagłuszanymi przez nieustającą karabinową palbę.

- W katedrze rozpoczął się jakiś rytuał, Vex - powiedział Uldor widząc jej pytający wzrok. - Los awangardy Roma Garnena przestał być ważny.

Gwardzistka kiwnęła głową i splunęła. Vexile Hyde nigdy nie kwestionowała decyzji inkwizytora. Nigdy przy postronnych. Uldor odwrócił się, by odnaleźć wzrokiem kapitana Soldana.

I spojrzał prosto w lufę wycelowanego w siebie pistoletu.

- Sprowadź tu swój prom - wycedził trzymający pistolet Ravas Soldan. W oczach kapitana grało szaleństwo. - Dość już. Dość! To ma być akcja policyjna!? Kurwa! Wzywaj ten prom!

Ruch wokół nagle zamarł. Żołnierze Sił Samoobrony jakby zapomnieli o wymianie ognia w której uwikłani byli ich koledzy kilkaset metrów dalej. Uldor uśmiechnął się krzywo.

- Rzuć to, Soldan - powiedziała zimno Vexile kładąc swą ciężką, pozornie niezgrabną dłoń na kaburze pistoletu.

- Posłuchaj jej, kapitanie - dodał Garnen. Stalowoszare oczy podoficera nie wyrażały żadnej emocji. - Takie jak ona nie rzucają słów na wiatr.

Soldan z każdą mijającą chwilą wyglądał coraz żałośniej. Jego długie, czarme włosy spływały mu pozlepianymi przez deszcz wężami prosto na przerażone oczy. Z zagryzanych ust zaczęła płynąć mu krew. Pistoletu jednak nie opuścił.

- Popełniłeś błąd, Ravasie Soldan - powiedział inkwizytor po chwili ciszy.

- Nie sądzę - odparł kapitan, plując czerwonymi kropelkami.

- Ależ tak. Gdy zaczynasz celować w inkwizytora, używaj spustu.

Uldor mrugnął do Sail. I skoczył.

Twarz Soldana wykrzywił grymas straszliwego bólu, oczy nabiegły krwią. Kapitan wystrzelił przed siebie, całkowicie oślepiony nagłym, niezrozumiałym cierpieniem. Chybił, kula przeszła nad rzucającym się w jego kierunku inkwizytorem. Uldor uderzył głową w jego brzuch, Soldan zgiął się w pół z głuchym jękiem i upadł tuż obok przetaczającego się na plecach Uldora. Chwilę później inkwizytor już wstawał, a nad kaszlącym, skulonym ciałem kapitana stała Vexile.

- Co mu zrobić - spytała cicho, bardzo cicho. W prawej dłoni trzymała pistolet, w lewej karbowany nóż.

Uldor nie odpowiedział. Miał zawroty głowy, w ustach czuł krew. Skłonił się lekko stojącej nieopodal Sail, psioniczka odpowiedziała paskudnym uśmiechem. Splunął czerwonozieloną flegmą.

- Pozwólcie, że Siły Samoobrony same zajmą się zdrajcą - wtrącił nagle Garnen podchodząc do leżącego. - W trybie natychmiastowym.

- Nie - odrzekł wreszcie inkwizytor. - Imperium znajdzie dla niego lepszy użytek.

niedziela, 14 września 2014

Genesis

Mała edyta: w międzyczasie zauważyłem tę akcję, więc się pod nią bezczelnie podczepiam tym wpisem :)

W związku ze wzmiankowanym wcześniej przemieszczeniem mojego lokum, światło dzienne po raz pierwszy od lat ujrzały rzeczy, o których niemal już zapomniałem. Niesłusznie.

Już kiedyś pisałem, jak kiedyś Nowa Fantastyka na spółkę z Gotrekiem Gurnissonem zaszczepiła we mnie zainteresowanie fantasy i grami z tym segmentem rynku związanymi. Przez dłuższy czas skutkowało to rzucaniem kostkami w Kryształach Czasu, WFRP i innych systemach RPG i namiętnym czytaniem świętych tekstów zawartych w "Magii i Mieczu"... O grach bitewnych słyszałem raz na rok, gdy MiM zdecydował się im poświęcić trochę wierszówki.

W okolicach 1995 roku (?) MiM zaczął poszerzać swoje kieszonkowe imperium o segmenty spoza fabularnej niszy.  Nawiązano wtedy kontakty ze Szwedami z Target Games, którzy już od dekady rozwijali swoje apokaliptyczne uniwersum spod znaku Mutant Chronicles. Rozpoznanie bojem przeprowadzono na gruncie bezpiecznym i gwarantującym szybki zwrot kosztów: zainwestowano w ccg o nazwie Doom Trooper. Dla rozpoczynającego właśnie studia autora tego tekstu grafiki Paula Bonnera były niczym brama do nieznanego, oszałamiającego ogrodu. S-F ożenione z mieczami, demonami i zombie?!? To tak można?

OMG. Zakochałem się. Gdy jakiś czas potem pojawiło się Warzone, gra bitewna osadzona w tym samym uniwersum, zacząłem wydawać swe pieniądze niczym narkoman na dużym głodzie.

Nie chcę tu dzielić się refleksjami na temat uniwersum czy mechaniki, przynajmniej na razie. Chcę oddać hołd figurkom, które wkręciły mnie w to hobbystyczne bagno. Były grubo ciosane, niezgrabne i czasem karykaturalne... ale i tak kochałem je całym swym czarnym sercem. Oto drobny wybór z mojej sentymentalnej podróży po szeregach Bractwa, świętego przedmurza ludzkości w ogarniętym ciemnością Układzie Słonecznym (malował kumpel, ja wtedy jeszcze bałem się farb):


Rdzeń sił Bractwa, żołnierz piechoty. Zwracam uwagę na przemyślnie wciśniętą kartkę między nogami


Nazwy tego modelu nawet nie pamiętam. Pamiętam, że w walce nigdy mi się nie sprawdzał, ale ponieważ zawsze miałem słabość do zakapturzonych typów, to zawsze go wystawiałem.

No, ten model zestarzał się szczególnie brzydko. Błogosławiona Westalka Laura. Ale przynajmniej jest dynamiczna.

Warzone w "Magii i Mieczu" promowany był razem z opowiadaniem o Mortyfikatorze... Idea takiego asasyna była jednym z decydujących elementów, które pchnęły mnie w kierunku Bractwa. I tej figurki, z obowiązkowo zalanym karmazynem mieczem.


Na koniec perła w koronie: Kardynał Dominik. W latach dziewięćdziesiątych wydawał mi się ósmym cudem świata (a i wroga potrafił dotkliwie skaleczyć). Dziś jest trochę bryłowaty, a płaszcz wygląda bardziej jak zbroja... ale styl zachował! Nadal ozdoba kolekcji.



piątek, 5 września 2014

Synowie Malala

W ostatniej notce zaprezentowałem wczesną wersję mojego chaosowego Wybrańca. Widoczna na nim czarno-biała szachownica to oczywiście barwy Sons of Malice, zakonu SM który dokonał specyficznej chaośnickiej konwersji w czterdziestym pierwszym tysiącleciu: miast oddać się pod opiekę jednej z czterech Niszczących Potęg, zadeklarowali wierność Złośliwości (Malice), bogu walczącemu z innymi siłami Chaosu równie często, jak z mieszkańcami materium.

A ten cały Malice, to Malal oczywiście.

Son of Malice w pełni swej wynaturzonej glorii

Przypadek Malala i jego koneksje z Sons of Malice są dobrze i wyczerpująco opisane w sieci, więc nie będę tu ich przeklejał. Chciałbym jednak na marginesie swojej figurkowej wycieczki w rejony Oka Terroru podzielić się w związku z tym z ogólniejszą refleksją dotyczącą krętych ścieżek, którymi kroczyło Games Workshop w swojej długiej historii.

Malal zniknął z tekstów GW w okolicach 1988 roku, w tych arcyważnych dla firmy latach, gdy ostatecznie już definiowała swoje flagowe produkty (o czym już nawiasem mówiąc pisałem). Bóg Anarchii i Terroru padł wtedy ofiarą niejasności co do tego, do kogo właściwie należy trade mark tej nazwy (przypomnę, że Malal wymyślony został przez podwykonawców GW, twórców komiksu o Kalebie Daarku). GW końca lat osiemdziesiątych ostatecznie przestawało być już radosnym, hobbystycznym projektem i przepoczwarzało się w Poważną Firmę (już wkrótce Potęga Chaosu o imieniu Tom Kirby wprowadzi GW na giełdę), a jako taka nie mogła pozwolić sobie na pompowanie znaczenia terminu, z którego o zgrozo mógłby za darmo korzystać ktoś inny. Malal zszedł więc do warhammerowego podziemia, dzieląc los squatów czy fimirów.

Umierał jednak z okrzykiem: Non omnis moriar!

Im dłużej istniało GW, tym młodszy stawał się jej rynkowy target, zdecydowanie najłatwiejszy do bezrefleksyjnego wyciągania od niego pieniędzy. To nie jest żaden zarzut, bo byłby to głupi zarzut w kierunku firmy, której głównym obowiązkiem jest dawanie dobrych wyników finansowych akcjonariuszom. Diaboliczny geniusz szeryfów z Nottingham polegał tak naprawdę jednak na tym, że przy tych wszystkich infantylizujących zabawę krokach, potrafili przy sobie zatrzymać sporą część starszych nerdów, tych wszystkich Synów Malala pamiętających Stare, Dobre Czasy, którzy pomimo ciągłego zrzędzenia w mniejszym lub większym stopniu wytrwali w hobby (stanowiąc, świadomie lub nie, najlepszych ambasadorów firmy w lokalnych środowiskach). Wiele jest przyczyn tego sukcesu, casus Malala jest dla mnie zgrabną rekapitulacją jednej z nich, kto wie, czy w moim przypadku nie najważniejszej. Otóż pomimo przeprowadzenia rytuałów Wielkiej Symplifikacji i Wzniosłej Infantylizacji, GW co jakiś czas puszcza fluffowe oko do weteranów, pozwala im poczuć przyjemny dreszcz nostalgii i utajoną dumę z tego, że rozumiemy kontekst współczesnego pomysłu osadzonego tak naprawdę w warhammerowej prahistorii. Co z tego, że squatów już nie ma, skoro kusimy Demiurgami? A może przestaniemy już kusić i zamieścimy szokującą notkę restytuującą squatów w podręczniku VI edycji? Malala już nie ma, ale szefem kompletnie marginalnej chaośnickiej bandy zrobimy chodzący anagram Kaleba Daarka z czarno-białą czaszką w charakterze loga. Z jedenastką czempionów, przypadkowo pokrywających się ze świętą liczbą Boga Odszczepieńca.
Tarcza Daarka pokazuje, że GW nie zawsze jest mistrzem subtelnej aluzji

I to działa, przynajmniej w moim przypadku, Syna Malala od 24 lat.