piątek, 28 kwietnia 2017

Kosmiczne przedszkole

   Dziś dostałem prezent. Bezokazyjny. Moja małżonka postanowiła przypomnieć mężowi, jak perfekcyjnego wyboru dokonał w matrymonialnym castingu.

   Kupiła mi zestaw "X-Winga" w wersji "Przebudzenie mocy". To się stało już kilka godzin temu, ale wciąż wychodzę z szoku.

   O grze wiem bardzo niewiele. Owszem, coś tam słyszałem. Pojedynczy gracze z mojego klubu bitewnego po śmierci WFB spróbowali systemu od FFG, jeden z nich gra w to do dziś i bardzo to sobie chwali, ale... no jakoś do mnie to dotąd nie dotarło. Mogę grać w WFB, Wh40k, Malifaux, ciągle mam modele do walk w Śródziemiu, ba, nawet antyczne figurki do Warzone... uznałem więc, że wystarczy. By mnie nie kusiło, nawet nie próbowałem czegokolwiek czytać. Cóż, nie uratowało mnie to :) W każdym razie, w systemie jestem kompletnie zielony. Po co więc tworzę tę notkę?

   Raz zdążyłem już zagrać. Zestaw podstawowy to dwa TIE-Fightery i jeden X-Wing, więc ciężko tu opisywać jakąkolwiek taktykę czy przebieg starcia. Tym bardziej, że zagrałem na zasadach totalnie podstawowych, bez żadnych tam uszkodzeń krytycznych, akcji, dokupionego ekwipunku czy omijania przeszkód. Po prostu manewry, punkty osłon i hitpointy. Po pierwsze dlatego, że tak sugeruje instrukcja. Po drugie dlatego, że rywalem był mój syn. Lat pięć.

   I wyszło.

   Ta gra jest idealnym wprowadzeniem do świata bitewniaków dla kogoś tak młodego. Ma klarowne podstawowe zasady, ma proste do zastosowania sposoby na mierzenie odległości, ma śliczne modele (TIE jak to TIE, nic rewelacyjnego się z tego nie wyciągnie, ale model i malowanie Xa naprawdę budzi szacunek), ma atrakcyjny setting, ma łatwy do opanowania system walki... Konrad był zachwycony. Ja również, może nawet bardziej. Naprawdę, już kilka razy myślałem nad tym, jakby tu spróbować bitewniakowy świat przybliżyć mu najskuteczniej i dotąd nic z tego mojego procesu myślowego nie wychodziło. Ale dziś moje rozterki się skończyły. Jeżeli istnieje jakakolwiek szansa, bym zaraził synów moim hobby, to ta szansa nazywa się X-Wing. Cholera, tak bardzo się cieszę.

   BTW, Poe Dameron prowadzony przez Konrada wygrał. Moc była w nim silna.

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Galaktyka z blizną

   Wczoraj GW wyprowadziło drugi cios. Mapę.

   A ja uwielbiam mapy. Od zawsze.


   Rzucenie w internetową otchłań tej mapy uważam za ruch mistrzowski. Już nakręca się zgadywanie, co właściwie oznacza dla uniwersum ta szrama ciągnąca się w poprzek Drogi Mlecznej, już rozkręca się ten młyn eskalującej sieciowej atencji, która jest elementem niezbędnym w budowaniu hypu przed premierą ósmej edycji. Jak na razie, GW wykonuje same mądre ruchy (a nie był to przecież dotąd standard).

   Moje trzy grosze. Sam design mi się podoba. Ten negatyw daje z jednej strony mapie sporo wewnętrznego światła, z drugiej zaś strony naznacza ją piętnem jakiegoś chorobliwego nieco feelingu (szczególnie w połączeniu z tymi krwistymi plamami burz Osnowy). No i ta zmiana stylistyki daje systemowi polor świeżości.

   Ale najważniejsza jest oczywiście ta KOLOSALNA bariera. Cicatrix Maledictum. Osnowa naprawdę zaczęła się rozpychać.

   Od chwili wydania Age of Sigmar wśród czterdziestkowych gracza narastała groza wywołana myślą, że czterdziestemu milenium GW zafunduje ten sam los, co Staremu Światu. Przecież Time of Ending brzmi zupełnie jak End Times. Co więksi pesymiści wieszczyli nawet jakąś koniunkcję wymiarów i połączenie AoS z WH40k (ta bzdura wynikała oczywiście z podobnej stylistyki Stormcastów do Astartes). GW zdementowało teraz te plotki, choć...

   Ta cała galaktyczna szrama zbliża galaktykę do apokalipsy tak, jak nigdy wcześniej. I patrzę na to z niepokojem i nadzieją.

   Skąd niepokój? Stąd, że boję się, iż fluff zaroi się od klonów Kaldora Draigo, najgorszej rzeczy, która zdarzyła się temu uniwersum od czasów.... nie, po prostu najgorszej rzeczy ever. Bo przecież przyciśnięcie Imperium tak bardzo do ściany może dla równowagi dostać ultraherosów ubijających demony i CeeSeMów w przerwie między rzadkimi posiłkami. Ostatecznie już odkurzyli Guillimana (choć ten akurat mimo całego swego prymarszego majestatu podczas swego powrotu na Terrę zastanawiająco często dawał sobie obić twarz), a i Creed jak się zdaje jeszcze nie zginął. Taka inflacja bohaterów zabiłaby klimat umierającego Imperium, którego jedyną nadzieją było do tej pory truchło mumifikujące się na Złotym Tronie.

   Skąd nadzieja? Stąd, że jeśli to dobrze rozegrają, to klimat "last standu" sam się narzuca. A ja go uwielbiam. I warhammerowa magia zawsze trochę na tym polegała (zanim GW nie zaczęło jej zdradzać w WFB). Cicatrix Maledictum (i przyległości) oznacza przecież, że niemal całe Imperium stanie się teraz linią frontu. Że Imperium rozłamie się na pół. Swoją drogą, całkiem korzystnie dla Guillimana Ultramar znalazł się po właściwej stronie demonicznego uskoku. Po drugiej stronie pozostał Baal i Kar Duniash, siedziba Battlefleet Ultima. Nie wyobrażam sobie, by ta strona mogła być utrzymana przez ludzi (może dlatego jest tam napis "Imperium Nihilus", co w warhammerowej pseudołacinie może oznaczać, iż w praktyce nie ma tam już Imperium). Poza tym: to znowu ustawia uniwersum z 40k we właściwych, oryginalnych proporcjach: to Chaos jest głównym adwersarzem, nie Tau (heh, ich kieszonkowe imperium ledwo tu widać), Necroni, zielonoskórzy ani nawet Tyranidzi. Chaos.


   Kilka jeszcze luźnych uwag. Nie jestem pewien, ale mapa sugeruje chyba, że w Cicatrix Maledictum są dwa korytarze (widoczne na grafikach obok), którymi można przedostać się na drugą stronę. Jeśli tak, to szykują się nam nowe Cadie (rip). Po drugie: ciekawe, że GW postanowiło użyć z taką siłą fluffu wytworzonego przy okazji erpegów spod znaku FFG: Cicatrix rozpięła się między Okiem Terroru a Anomalią Hadex znaną z Deathwatcha (Calixis też tu jest). Swoją drogą to ciekawe w świetle tego, że FFG w międzyczasie straciło na młotka licencję :) Po trzecie: Cicatrix można obejść od galaktycznego południa, więc Eastern Fringe może nabrać strategicznego znaczenia. Aczkolwiek rozgościli się tam Necroni. I to mocno. Po czwarte: Eldarzy (czy tam Aeldari) poukrywali się chyba w Webwayu, albo zrobili się jeszcze bardziej dyskretni, niż zwykle.

   Podjarka u mnie trwa. Ale i delikatny strach.

A to byśmy nie zapomnieli, w jakim uniwersum jesteśmy


sobota, 22 kwietnia 2017

Osiem

Stało się. Ósma edycja WH40k została oficjalnie zapowiedziana i wyjdzie jeszcze w tym roku (latem?).

Od kilku już lat nie grałem w czterdziestkę. W ogóle moje kontakty z bitewniakami są w ostatnim czasie sporadyczne, ale futurystyczny grimdark w ogóle przestał być przeze mnie grany. W siódmą edycję zagrałem chyba... dwukrotnie. Z uniwersum łączyć mnie zaczęła miłość czysto platoniczna, kultywowana głównie lekturą Herezji Horusa. Nawet malować swoich Eldarów praktycznie przestałem.

Dlaczego? Mało czasu, coraz mniej graczy i zasady. Tak, zasady miały tu coś do powiedzenia. Już pod koniec szóstej edycji zacząłem mocno się budzić w zalewie sojuszników, detaczmentów, formacji, dataslejtów i innych dodatków. A ja naprawdę mam mało czasu. Rozbudowane reguły nie są już dla mnie.

Teraz jednak w kilkanaście minut zaledwie zbudował się we mnie hajp. Nie... raczej HAJP.

Ponieważ liczę na to, że nowy młotek będzie nowocześnie uproszczony (nie bijcie, hardkorowcy) i klarowny.
Ponieważ podoba mi się wizja totalnego resetu armii (bo tak właśnie niby będzie, jak głosi faq).
Ponieważ chcę zobaczyć wizję fluffu z żywym Prymarchą.
Ponieważ po prostu bardzo, ale to bardzo chcę tam wrócić.
Ponieważ odkryłem właśnie, że w skostniałym imperium z Nottingham ktoś właśnie odkrył wartość dystansu do samego siebie. To najważniejszy powód. Naprawdę ;)

Brylancik rodem z FAQa



A ósemka to święta liczba Khorna...


There is no peace amongst the stars, only an eternity of carnage and slaughter, and the laughter of thirsting gods. 

HELL YEAH!!