Kolejny tom cyklu „Herezja Horusa” napisany został przez Dana Abnetta, jasne dla mnie było więc, że poniżej pewnego, solidnego poziomu nie zejdzie... i nie zszedł. Wyżej jednak się nie wzbił.
Uwaga: tradycyjnie najpierw będzie część bezspoilerowa, później, po ostrzeżeniu, spoilery pójdą w ruch.
Fabuła przenosi nas do Ultramaru, oddzielonego od reszty Imperium wywołanym przez Lorgara Ruinstormem. Siedzi tam w potrzasku Guilliman, ale też i inni prymarchowie, przeciągnięci niczym ćmy do lampy przez światło sztucznego sygnału nawigacyjnego uruchomionego na rozkaz prymarchy Ultramarinesów na planecie Sotha przez Barnabasa Dantiocha, ostatniego lojalnego Iron Warriora w galaktyce (afaik). Pojawia się więc Lion, pojawia Sanguinis (pręży się zresztą na okładce, więc żadna to niespodzianka, pojawiają się jeszcze dwaj inni, ale ich imiona mogą być dla niektórych niespodzianką (słabą, ale jednak), więc z ich podaniem się wstrzymam.
Mój największy zarzut do książki dotyczy właśnie fabuły. Rozwijany jest tu wzmiankowany już wcześniej koncept utworzenia przez Guillimana tytułowego Zapomnianego Imperium, Imperium Secundus. To naprawdę była ciekawa idea: wykorzystanie chaosu wojny domowej, by wykroić z państwa ojca oazę spokoju wokół Ultramaru. Abnett pomysł ten kompletnie marnuje. Od pierwszych stron przekonuje nas, że Roboute się waha, absolutnie nie ma nawet cienia złych intencji i tworzenie Imperium Secundus jest mu niemal narzucone przez otoczenie i okoliczności. SZKODA. Szansa na uczynienie tej postaci ciekawszą została zmarnowana.
Sama argumentacja za utworzeniem Imperium Secundus wydaje mi się naciągana i niespójna. Tworzenie państwa, które ma być natychmiast zapomniane, jeśli okaże się, że Terra jeszcze nie padła? Bo... to wzmocni morale? Herezja wiele już widziała nonsensów, ale ten i tak wygląda dosyć mocno na tym tle.
Po trzecie: działania głównego villaina „Unremebered Empire” opisane są w sposób, którego nie cierpię. Prowadzi on na Ultramarze wojnę partyzancką i jest nieuchwytny... ale nie pisze się, dlaczego, jak on wymyka się ścigającym. On jest nieuchwytny dlatego, że jest to cecha z jego charakterystyki. Autor nie sugeruje nam nawet, jak to się stało że ów złoczyńca pojawia się po prostu w niektórych lokacjach: on po prostu to robi i tyle. Szkoda.
Tym niemniej: i tak warto przeczytać, o ile jest się fanem uniwersum. Jest dynamicznie, pojawiają się ciekawe postacie (w tym moi ulubieńcy, John Grammaticus i Eldrad Ulthran), są sceny zapierające dech w piersiach (sposób, w jaki czarny charakter dostaje się na Macrage jest cudowny)... Szkód żadnych z przeczytania „Unremembered Empire” nie będzie.
Spoiler zone.
Książka całkiem zgrabnie łączy wątki z kilku poprzednich książek. Mamy więc epilog kampanii Thramas (flota Mrocznych Aniołów z Lionem i Konradem Curze na pokładzie ląduje w Ultramarze), mamy konkluzję Shadow Crusade (Ultramar jest kompletnie odcięty od reszty Imperium przez Ruinstorm wywołany działaniami Lorgara i Angrona), wyjaśnia się, gdzie dotarły Krwawe Anioły po rzezi z Fear to Tread, mamy wreszcie ciąg dalszy wydarzeń rodem z tomu Vulkan Lives (John Grammatikus i Vulkan pojawiają się na Macragge, ten ostatni zresztą w szczególnie spektakularny sposób: spada na niego niczym meteor).
Guilliman chyba się już otrząsnął po laniu, jakie sprawił mu Angron w Betrayerze, bo niczym nie zdradza pamięci o tamtym upokorzeniu. Stara się uczynić Ultramar ośrodkiem nowego centrum cywilizacyjnego ludzkości, jest bowiem przekonany, że Terra jest już zapewne w rękach Horusa (a Ruinstorm całkiem sprawnie odciął go od wszelkich stamtąd informacji). Utwierdza go w tym przekonaniu Tarasha Euten, szambelan, kobieta która gra u boku prymarchy rolę matki (co całkiem przytomnie zauważa w pewnym momencie Curze). Ten nowy ośrodek to w istocie nowe imperium, Imperium Secundus, choć jak zaznaczyłem już wcześniej, Roboute broni się jak może przed zarzutem secesji.
Siła Ultramaru w tym okresie gwałtownie rośnie. Główną zasługę ma w tym odkrycie na planecie Sotha przedludzkiej instalacji na górze Pharos, która, uruchomiona przez Dantiocha, służyć może za zapasowy Astronomicon. To jego światło przyciągnie przez rozszalały Ruinstorm kilka zagubionych flot lojalistów. Jedna z nich przysporzy zresztą Guillimanowi ogromnych kłopotów: eskadry Mrocznych Aniołów, tradycyjnie ekstremalnie nieufne, przygotowane będą do otwarcia ognia do swoich braci w ultramarynie, a co gorsza, ukrywać się tam będzie Konrad Curze...
To jest oś fabularna książki. Curze, przedstawiany tu jak kapryśne dziecko-sadysta (trochę szkoda, że tak płasko), zacznie na Macragge kampanię terroru. Wyżej pisałem już, że mam tę część książki za słabą jej stronę: Night Haunter przemieszcza się jak chce, zabija jak chce i oszukuje wroga jak chce... i praktycznie w żadnym momencie nie jest wyjaśnione, JAK ON TO ROBI. Po prostu to robi. Bo może. Jest w tym tak skuteczny, że prawie udaje mu się zabić dwóch prymarchów za jednym zamachem: najpierw trochę ośmiesza Robouta i Liona skutecznie broniąc się przed nimi jednocześnie, a potem niemal wysadza ich w powietrze (ratuje ich Deus ex Machina: okazuje się, że nadajnik na Pharos potrafi też teleportować).
Jest tu też wątek Cabalu. Obok Johna Grammaticusa, na Macragge pojawia się inny perpetual, Damon Prytanis. Duet ten ma zabić (ostatecznie) Vulkana, co zapowiedziane zostało już w Vulkan Lives. Pojawia się jednak nowa siłam mój ukochany Eldrad Ulthran zaczyna (chyba) działać niezgodnie z zamierzeniami swoich kolegów z pangalaktycznej konspiracji i sugeruje Johnowi, że jeśli to on wbije w Vulkana naergetyzowaną włócznię (a nie Curze, jak zakładał plan), to Vulkan nie tylko nie zginie, ale zostanie przy okazji uleczony.
Bo Vulkan zwariował.
Końcówka książki to jej najlepsza część. Ten cały końcowy szoł jest efektowny i satysfakcjonujący. Vulkan wydaje się być martwy, John znalazł się w rękach Cabalu (który pozbawił go możliwości respawnu przy okazji), a Curze udowodnił, że jest badassem (żałosnym, ale jednak), masakrując pewnego demona w jego warpowej dziedzinie. Imperium Secundus zostało proklamowane, z Sanguinisem jako regentem.
Przeciętność, ale z potencjałem.
6,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz