wtorek, 10 marca 2020

Głos, którego nie potrafił zagłuszyć

     Dziś kolejny odcinek cyklu moich wspomnień z konkursu Story of the Month z Glorii Victis. Mój kolejny w nim start przypadł na XVII jego edycję, która odbywała się pod hasłem "Mechanicum".

     AdMech to jeden z moich ukochanych, a jednocześnie najmniej znanych tematów uniwersum. Ta mieszanka religii, zabobonu i zaawansowanej technologii jak mało co oddaje klimat grimdarku odległej przyszłości czterdziestego pierwszego tysiąclecia. Temat opowiadania nie jest szczególnie odkrywczy: to jedno z podstawowych pytań, które od czasu do czasu stawiać sobie musi Syn Marsa: co leży w samym jądrze religijnego paradygmatu Czerwonej Planety?

     Tekst zdobył ostatecznie trzecie miejsce.

Głos, którego nie potrafił zagłuszyć

     Portal rozjarzył się nagle seledynowym blaskiem, a z umieszczonego pod prostym, pozbawionym ozdób architrawem głośnika odezwało się wsteczne odliczanie. Karaz Oltar z irytacją stłumił mimowolne oznaki podniecenia opanowujące jego organiczne części. Poddawanie się takim chaotycznym impulsom podświadomości było niegodne magosa, nawet jeśli należał on do Eksploratorów, grupy znanej przecież wśród ludu Marsa ze swej ekstrawagancji i uleganiu dziwactwom przynoszonym z odwiedzanych światów. Znajdował się tak blisko emanacji Omnisjasza, że tym razem nie obowiązywała go taryfa ulgowa. Jedynie doskonałość. Harmonia.

     - Na kolana - warknął gniewnie przez vox-emiter do trybuna Kolmara i otaczających ich skitarii.
Odliczanie skończyło się i zawyły dawno nie używane przekładnie. Portal się otwierał, żołnierze klękali a Eksplorator oddychał ciężko powietrzem nabrzmiałym zapachem Boga.

     Sektor Pertynaks leżał tak daleko na północno-wschodnich rubieżach Imperium, że nawet dalekowidzące czerwone oko Marsa rzadko skupiało na nim swą uwagę. Wedle wiedzy kapłanów Mechanicum preimperialna ludzka kolonizacja nigdy tu nie dotarła, więc poszukiwacze zaginionych technologii omijali te okolice szerokim łukiem. Nieliczni tubylczy xenos też nie wywoływali szczególnego zainteresowania. Izolacjonistyczni tygrydzi w subsektorze Artakserkses byli prymitywni, ich cywilizacja dopiero co rozpoczęła międzygwiezdną kolonizację; plemiona orków z Czerwonego Kwadrantu z definicji niemal skreślane były z listy celów rejsów flot eksploracyjnych; system Pallas kontrolowany przez tetraharpie znajdował się zbyt blisko Nieciągłości Morgana, by ktokolwiek chciał go zbadać.

     Rok temu jednak w ręce Karaza Oltara wpadł raport dotyczący inwazji tygrydów na Omalę i Mechanicum przestało ignorować sektor. Podczas walk o Fort Lester stało się coś, co zabiło wszystkich tygrydów, gwardzistów, zwierzęta i rośliny w promieniu trzech kilometrów. Coś, co znamionowało moc godną zainteresowania Eksploratora. Co prawda Eklezjarchia orzekła, że owego dzieła zniszczenia dokonał nowo kanonizowany święty Boemund, dowódca broniącej się tam Gwardii, ale u Karaza te wyjaśnienia wywoływały jedynie grymas pogardy. Uśmiercił drzewa? Wymordował ptaki?

     Karaz przyleciał tu z pielgrzymką, ale jego celem nie był posąg świętego Boemunda. Przyleciał szukać prawdziwej świętości, realnych relikwii. I znalazł więcej, niż się spodziewał.

     Podziemna struktura w której się znalazł była stara, bardzo stara. Sądząc po języku świętych tekstów wyrytych na ścianach znalezisko poprzedzało czas Wielkiej Krucjaty. Oltar ostatkiem sił tłumił ekscytację wynikającą z implikacji tego faktu. Jeszcze nigdy nie odkrył nic tak starego. W dodatku udowadniał właśnie, że sektor Pertynaks podlegał jednak ludzkiej preimperialnej kolonizacji. Omnisjasz hojnie nagradza swe wierne sługi!

     Wrota portalu zatrzymały się. Dalej był mrok. Karaz Oltar zaintonował "Płomień w ciemnej dolinie" i wszedł w jego objęcia, pozostawiając za sobą klęczącą obstawę. Zanim jednak portal znowu się zamknął, mała serwoczaszka pomknęła za Eksploratorem, ścigana uważnym wzrokiem przez trybuna skiitari. Titus Kolmar już nie klęczał.

***

     Z chwilą zamknięcia portalu ciemność pierzchła, pokonana przez budzący się blask wrzecionowatych lamp wtopionych w stalowe sklepienie. Ciągle śpiewając, szedł ku kolejnym, odległym drzwiom w nieprzyzwoitym oszołomieniu. Wszystko krzyczało do niego dźwiękiem nieznanej wcześniej doskonałości sprawiającej, że kulił się pod ciężarem własnej prymitywności. Jego wszczepy, jego duma i droga ku oczyszczeniu tutaj wydawały się odległym, zniekształconym echem wszechdoskonałego Ducha Maszyny. Ze ścian wystawały ekrany o grubości pojedynczego pergaminowego folio wyświetlające w szalonym tempie nieznane mu komunikaty. I ekranów tych nie łączyły ze ścianami życiodajne pępowiny przewodów. Nie miało to nic wspólnego z chaosem psioniki, tego był pewien, struktury były zbyt regularne a teksty na ekranach zbyt podobne do lingua technis... to jednak co widział, było dla niego równie co psionika niezrozumiałe. I przerażające. I piękne.

     Kolejne drzwi otworzyły się bez żadnej jego ingerencji. Oltar umilkł.

     Następne pomieszczenie miało sferyczny kształt wyznaczony przez obwieszone ekranami, zielone ściany. Pośrodku stała solidna, upstrzona różnobarwnymi diodami kolumna z kilkoma panelami kogitacyjnymi umieszczonymi ze wszystkich jej stron. Ciągle trwające oszołomienie sprawiło, że dopiero po chwili Eksplorator zauważył stojącą obok, ubraną w biel siwowłosą kobietę. Serworamię adepta niemal automatycznie sięgnęło po broń. Kobieta uśmiechnęła się i pozdrowiła go uniesieniem prawej dłoni.

     - Peregrinus, witaj. Czy moja heurystyka działa niewadliwie? Ze wstydem przyznam, podsłuchiwałam was już od wejścia by algorytm zadziałać mógł.

     Z tą kobietą coś było nie w porządku. Mówiła z dziwnym, miękkim akcentem którego nie potrafił zidentyfikować, ale z pewnością nie to budziło jego niepokój. Było w niej coś niezrozumiałego, obcego. Ta niewiedza drażniła mu ego.

     - Kim jesteś, kobieto?! Co tu robisz?! Znajdujesz się w miejscu zastrzeżonym dla Mechanicum! Już choćby za to powinienem cię zabić.

     - Trudno będzie ci uczynić to, peregrinus. Ja już jestem martwa.

***

     Stojący pięćset metrów dalej trybun Titus Kolmar drgnął. Czy o takich sytuacjach mówiły jego instrukcje? Jego panowie nie tolerowali pomyłek. Jaka reakcja Eksploratora powinna wywołać jego działanie?

     Dane wysyłane przez serwoczaszkę układały się wyłącznie w pytania.

***

     - Jestem Katerine, gens Rapax, praeceptor maior ekspedycji Pertinax-28c. A właściwie, to jestem jej mnemonem, jej corpus virtualis. Jestem martwa, gdyż zegar laboratorium przed awarią wskazywał T+1486.18, a to zdecydowanie za długo dla corpus verus.

     Oltar podszedł do niej... i lufa pistoletu zanurzyła się w jej nierzeczywistym ciele. Jakość tego hologramu zaparła mu dech. Również głos tej niekobiety tracił swe egzotyczne brzmienie, szybko zbliżając się akcentem i składnią do niskiego gotyku.

     - Dwa dni temu, MOJE dwa dni temu, dux primaris ogłosił ewakuację. Fluktuacje pola ciemnej materii dotarły i tutaj, musimy uciekać przed zakończeniem badań i nie mam nadziei, że tu jeszcze dane mi będzie wrócić. W zasadzie, to nie wiem nawet czy zdołamy dotrzeć do domu, rezonans filotyczny w Osnowie przypomina huragan. Ten region Drogi Mlecznej długo będzie dla nas zamknięty. To znaczy: był zamknięty, jesteś dowodem na to, że homo znowu pojawił się na Omali Beta. Te apokaliptyczne wizje Sandora Keneva okazały się być tym, czym były dla nas wszystkich: brednią wynikającą z tego archaicznego defektu umysłu zwanego religijnością. Oby twoje czasy były wolne od tej intelektualnej zbrodni.

     - Bluźnisz... - wyszeptał Karaz Oltar. - Bluźnisz...

     Katerine Rapax dysponowała słabym wachlarzem ekspresji mimicznej, jej szeroko otwarte oczy były jedynym widocznym symptomem jej szoku.

***

     Trybun już wiedział. Obrócił się w kierunku skitarii.

     - Mówi do was pan. Wdrażam procedurę smoka.

     Nanosekundę później wszyscy ci najeżeni bronią serwitorzy należeli do niego. Tylko do niego.

***

     Beznamiętność. Racjonalizm. Harmonia.

     Wszystko to było dla Karaza Oltara równie odległe, co Święty Mars.

     Nie widział przed sobą przekazu informacyjnego. Widział emanację programu, słów zamkniętych w świętych związkach języka Boga Maszyny. Programu starszego niż Imperium. Programu mogącego być Abominacją. Sztuczną Inteligencją.

     Programu, który twierdził iż nie ma żadnych bogów.

     To absurdalne kłamstwo powinno rozwiać wszelkie wątpliwości. Katerine Rapax była wrogiem lub szaleńcem, miazmatem próbującym skazić szeregi Synów Marsa. Popełniłaś błąd, chciał krzyknąć. Zidentyfikowałem cię!

     Stał jednak tylko, starając się opanować drżenie w organicznej ręce. Był bowiem w jego głowie jeszcze jeden głos, głos którego nie potrafił zagłuszyć. Głos szepczący mu od lat o odkrytych przez niego mechanizmach, maszynach w których nie widział iskry boskości. O Żelaznych Ludziach z prastarej przeszłości, których inteligencja była wyzwaniem rzuconych Duchowi Maszyny. O znalezionym kiedyś tekście heretyka Degio Khamriosa, którego nie potrafił zniszczyć po przeczytaniu. Magos Karaz Oltar słyszał głos wątpliwości.

     Odraza do samego siebie sparaliżowała go całkowicie. Nadbiegający z tyłu skitarii nie sprawili nawet, że się obrócił. Katerine gdzieś zniknęła. Magos upadł na kolana. Z jego ust dobył się krzyk, pierwotny, zwierzęcy wrzask stworzenia, które zrozumiało grozę swego istnienia. Łkałby, gdyby potrafił.

     Titus Kolmar podszedł z wymierzonym w niego karabinem laserowym.

     - Draco vult - powiedział trybun i skinął głową. Dwaj serwitorzy dźwignęli niemal bezwładnego Eksploratora na nogi.

     Oświetlające salę lampy zamigotały. Trybun rozejrzał się wokół, nieco zdezorientowany.

     - Rozczarowaliście mnie - odezwał się zewsząd głos Katerine Rapax.

     Śmierć nie była ciemnością. Śmierć przyszła po nich obleczona w zielone światło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz